Już otworzono drzwi
Policji i szpitali
I napięła się życia nić,
A paryskie biesy,
To psy na ekscesy,
Kuszą i zwodzą byle czym.
To nie był film, ani też sen,
To był do miasta wypad.
Mnie całą dobę wodził bies
Po paryskich ulicach.
I mówił do mnie sukinsyn,
„Pij, posłuchaj gitary.”
I piłem ja rosyjski spleen
Wśród Węgrów i Bułgarów.
Ja do natury rwałem się,
Do lasu, gdzieś nad wodę,
Ale to był francuski bies,
On gdzieś tam miał przyrodę.
Z więzienia zwiałem z kumplem mym,
Żyliśmy jak kloszardzi.
Piliśmy ostro, co tu kryć,
Jak kiedyś komunardzi.
Mój druh miłośnik żartów, psot,
Szaleniec i poeta,
Kiedy już podpił sobie dość
Siodłał dzikiego biesa.
Żeby wytrzeźwieć brał on tusz,
Lecz na nic to się zdało.
Bo nijak biesów ruskich dusz,
Przepędzić się nie dało.
To, co tak w nim lubiłem ja,
Z boga było, nie z biesa.
On śnił, szeroką duszę miał,
Gdy trzeźwiał chciał się wieszać.
W głąb niego wejść nie dało się,
Bo wszystko w nim kipiało.
Światłość i ciemność, noc i dzień
Na stałe w nim mieszkało.
Dla naszych durnych, pustych głów
Pijaństwo było celem,
To nieuświadomiony bunt,
Manifest jakich wiele.
Nić się zaplotła w dziwny kształt,
Ratujcie nasze dusze.
Pytano w szpitalach o nas
I nawet w prefekturze.
Szliśmy w kłopoty tak jak w dym,
Jak z granatem na czołgi.
Błyszczały na podłodze łzy,
A w nich pływały franki.
Cyganie w takt śpiewali nam,
Skrzypkami kołysali.
Tęsknotę, smutek, ból i żal
W zbolałe serca lali.
Błogość ta wylewała się
Od nadmiaru uszami,
A skrzypce tę zatrutą ciecz
Na powrót w nas wlewały.
Dla Ormian kelner przyniósł szkło
I kawior do likieru.
Mój druh czarne pantofle zdjął
I strzelał z rewolweru.
Nabrzmiały żyły, wrzała krew,
Jak kiedyś w knajpie w Omsku.
A vis a vis rozsiadł się bies
I śmiał się po francusku.
To nasze życie - grząski muł,
Tragedie i zgryzoty.
Złotem rachunki płacił druh
I rozdawał banknoty.
Już otworzono drzwi
Policji i szpitali
I napięła się życia nić.
A paryskie biesy
To psy na ekscesy:
Kuszą i zwodzą byle czym.
|