Kiedyś umrę to fakt, śmierć się zbliża, czas pędzi, nie zwleka,
Nie chcę zabić się sam, oby ktoś w moje plecy wbił nóż.
Tu zabitych się czci, ich żałują i raj na nich czeka,
Żywy gościem tu jest, nieboszczyków poważa się tu.
W błoto padnę na twarz, siny z trwogi coś powiem bez sensu,
Dusza na konia grzbiet wskoczy lekko i koń zacznie biec,
W rajskim sadzie gdzieś tam narwę jabłek dorodnych bez liku,
Czujna straż strzeże ich i bez pudła strzela prosto w łeb.
Koń mnie niósł wiele dni, teraz widzę pustynię bez końca,
Ziemia jałowa w krąg, czuję się jakbym do piekieł zszedł.
W piaskach pustyni tej w dali ciężkie rysują się wrota,
Wielki przed nimi tłum stoi w ciszy i czeka by wejść.
Zarżał groźnie mój koń, mówię doń, głaszczę go dobrym słowem,
Starzec biały jak śnieg z zasuwami się zmaga i klnie,
Zmęczył się biedak już, otarł pot po czym zniknął za rogiem,
Kiedy wrócił tu znów słońce było tak białe jak śnieg.
A potulny ten tłum znosił upał bez jednego jęku,
Milczał głucho i stał, tu nie jeden już zwątpił w swój sen,
Za wrotami był raj, pewnie cichy, bogaty i piękny,
Na krzyżu wisiał bóg, w dół po ciele spływa mu krew.
Siwy starzec coś rzekł, on strażami surowo przywodził,
A zasuwy u wrót zardzewiałe były jak ten raj.
Przytaszczono tu młot, ktoś tym młotem w zasuwę ugodził,
Wrota otwarły się, tłum do przodu się rzucił jak stał.
Siwy starzec to Piotr, ów apostoł ze świętych ksiąg znany,
Patrzę na jego twarz i na łzy padające na pierś.
Osłupiałem i cóż, widzę sad z dorodnymi jabłkami,
Czujna straż strzeże ich i bez pudła strzela prosto w łeb.
Dobra brakuje nam, jakże bardzo brakuje nam dobra,
Mnie by przydał się sznur i na trumnę desek choćby pięć.
Narwać tutaj ja chcę rajskich jabłek, znajomym je rozdać,
Czujna straż strzeże ich i bez pudła strzela prosto w łeb.
Wokół krzyża sto świec jasno płonie w złotych kandelabrach,
Konia piętami w bok i przez wrota na wprost cwałem gnam.
Jabłek narwałem dość nim mnie straż jak złodzieja dopadła,
I strzelono mi w łeb, ja bez czucia upadłem na twarz.
To zaklęty był krąg, anioł zgrabnie wypalił mi w ciemię,
Może tutaj jest tak, że te jabłka mają boską moc.
Cieszę się, że padł strzał, teraz mogę powrócić na ziemię
I przywiozę im tam rajskich jabłek prawie pełny kosz.
Opuściłem ten raj i krainę tę jakże nieludzką,
Przez złą głusz koń mnie niósł, a ja jabłko gryzłem poprzez łzy,
I pędziłem tak w dół, jak ten czort nad niejedną przepaścią,
Tobie wiozłem mój łup, tyś wierzyła że wrócę tu żyw.
|