Ona była czysta jak zimą śnieg,
Iść w błoto za sobolem moje prawo.
Ręce mi parzy list ostatni jej.
I tak poznałem prawdy całą nagość.
Któż o tym wie, że cierpienie jest maską,
Maskarada to oszukańców bal.
Nie raz ja w życiu ponosiłem fiasko,
Nadzieję mam, że to ostatni raz.
Myślałem sobie, koniec moich dni,
Jakaś zła krew zalała moje żyły.
Jak głowę żmii zgniotłem od niej list,
Między palcami jad się sączył zgniły.
Nie znałem ja cierpienia i agonii,
Wiatr prosto w oczy otarł moje łzy.
Obraza moich koni nie dogoni,
I moich śladów nie pokryje pył.
I tak za sobą pozostawię tu,
Pod cichym, szarym niepozornym niebem,
Narkotyk fiołków, aromaty ziół,
I łzy zmieszane z roztajałym śniegiem.
Moskwa nie wierzy łzą i słodkim łezkom,
I wziąć nie ma co, ani komu dać.
Spieszę naprzeciw nowym pojedynkom,
I tak jak zawsze chcę o wszystko grać.
|