Ból rozrywał mi pierś, Para biła mi z ust, Obłokami nade mną krążyła. Skrzypiał pod butem śnieg, Ciało przeszywał mróz, Biel mi oczy iskrami raniła. Rozdzwoniła się myśl, która z pieśni tęskliwej się rodzi: Jak to jamszczik bez sił w stepie głuchym po pas w śniegu brnął. Jak to usiadł i zległ, i jak słońce zmroziło mu oczy. Nikt mu nie rzekł, rusz się, nie śpij bracie, bo zmarzniesz na kość. Moja Ruś w zaspach śpi, Skryta po czubki drzew. Czołgam się, w śniegu brnę z twarzą siną. Boże dopomóż mi, W zamieć w opiece miej, Nie daj w śniegach mi zasnąć i zginąć. Jamszczik cudakiem był, złamał knut, gdy zasłabnął w pół drogi. Modły do boga słał, oszalały, sam jeden, jak wilk. Gdyby on konie bił, mógłby rozgrzać się, wzmocnić i ożyć. Zamarzł bo dobrym był, biednych koni żal było mu bić. Widzę odbicie swe, Tu w przerębli jak w szkle. W zimne kleszcze mnie wzięła myśl śmiała. Skończę tu życie swe. Nie chcę żyć jak ten pies. Kim ja jestem? Przerębel została. Zamieć jęczy, wiatr dmie, kto wytrzyma tak siarczyste mrozy. W odmęt, w przerębel by śmiało skoczyć i przerwać tę nić. Para bije mi z ust, dusza z piersi się pragnie wydobyć. Wyjdzie cała z tej gry, chrącie ją, jeśli nie, niech tu śpi. Krąży, wiruje śnieg, Nad mym krajem jak sęp, Bieli się i do picia zaprasza. Jamszczik pije za trzech, Smaga konie bo wie, Trzeźwy jamszczik na mrozie zamarza.
© Henryk Rejmer. Tłumaczenie, 2017