Żyłem ja i cierpiałem dla niej,
Myślałem i marzyłem o niej.
Widywałem ją często we śnie,
Amazonkę na koniu jak śnieg.
Gdzie są mądrości ksiąg, po co one mi.
Śladów jej stup chciałem ustami dotykać wiecznie.
Gdzieś ty się podziała królowo marzeń mych?
Co się z tobą stało moje wielkie szczęście?
Nasze dusze błądziły nie raz.
Nasze głowy płonęły wśród gwiazd.
Nie wiedziałem co smutek, co ból,
Niebo było przejrzyste, bez chmur.
Po latach ujrzałem całunu biel.
Śmiałem się przez łzy, płakałem modląc do boga.
Grudą lodu jej serce, skuta lodem krew,
Żyłem chory ze strachu jakbym czekał końca.
Śpiewać teraz, to śmiertelny grzech,
A snów o niej nie mogę już znieść.
Dni się ciągną jak połacie kłamstw,
Już dawno minął uniesień czas.
Szaty spaliłem, został tylko kurz.
Struny rwę i wstydzę się uczuć mych ubóstwa.
Nie chcę być rabem próżnych nadziei i złud,
Nie ulegnę już nigdy idolom oszustwa.
|