Sam jestem sobie winien -
i płaczę, i wzdycham,
wpadłem w obcą koleinę -
głęboką.
Zawsze swe cele
wybierałem sam,
a teraz nie ma jak się
z niej wydostać.
Strome, śliskie zbocza
ma ta koleina.
Przeklinam tych, którzy ją zrobili,
wkrótce puszczą mi nerwy,
i odmieniam jak kiepski uczeń:
koleina, koleinie, z koleiną...
Tylko dlaczego jej nie cierpię?
Chyba jestem bezczelny.
Przecież warunki w koleinie
są całkiem niezłe:
z nikim się nie zderzysz,
o nikogo nie otrzesz.
Nie ma co narzekać - chcesz do przodu -
proszę bardzo!
Nikt nie odmówi ci jedzenia ani picia
w tej wygodnej koleinie.
Sam już się przekonałem:
nie ja jeden w nią wpadłem.
Tak trzymać - jeden za drugim!
I dotrę tam, gdzie wszyscy.
Ktoś nagle krzyknął:
„No przepuść mnie!”.
I z głupoty zaczął
walczyć z koleiną.
I tak wypalił cały zapas
ciepła swej duszy
i nie wytrzymały zawory
i panewki.
Ale naruszył jej krawędzie
i koleina zrobiła się szersza.
Nagle urywa się jego ślad...
odciągnęli gościa w bok,
by nie mógł przeszkadzać tym, co za nim,
którzy dalej chcą podążać obcą koleiną.
No i mnie dopadła bieda -
padł rozrusznik.
Teraz to już jadę tylko
z rozpędu.
I chciałoby się wyjść i popchać,
lecz brak mi sił.
A może ktoś podjedzie
i wyciągnie?
Na próżno czekam na pomoc ja,
cholerna obca koleina.
Och, tak bym splunął błotem i rdzą
na tę obcą mi koleinę.
Tylko, że ja sam ją pogłębiłem
i u tych, co za mną nadzieję zabiłem.
Oblałem się cały
zimnym potem,
podłożyłem deski pod koła
i ruszyłem.
Patrzę - ziemię rozmyły wiosenne
strumyki,
a tam widać wyjazd z koleiny -
ratunek!
Pluję błotem spod kół
na tę obcą koleinę.
Hej, wy za mną! Róbcie to co ja!
To znaczy nie podążajcie za mną.
Ta koleina, to moja koleina!
Szukajcie sobie sami własnych kolein!
|