We śnie żółte ognie mnie...
i dlatego charczę!
Ech, przeczekać, przyjdzie dzień,
ranek jest mądrzejszy.
Lecz i rano znów nie tak,
i z czego się cieszyć?
Albo palisz, choć płuc brak,
albo kaca leczysz...
Ech, raz, jeszczio raz,
jeszczio mnogo-mnogo raz...
Ech, raz, jeszczio raz,
jeszczio mnogo-mnogo raz...
No, a w knajpach zielony
blat i białe serwetki,
raj! - Dla błaznów i dla głupców raj,
dla mnie to jest klatka!
W cerkwi półmrok, w cerkwi smród,
popi palą ziele.
Nie, i w cerkwi też nie tak!
Wszystko to w cholerę!
Ja na górę pędem chcę,
żeby nie być w dole,
a na górze jawor...
schnie, a niżej topole.
I choćby zbocze bluszczem spiąć... -
no i cóż to za zmiana?
Ech, choćby jeszcze nie wiem co!
Wszystko to do diabła!
Ech, raz, jeszczio raz,
jeszczio mnogo-mnogo raz...
Ech, raz, jeszczio raz,
jeszczio mnogo-mnogo raz...
Gdy wzdłuż rzeki polem gnam -
światłem noc bez Boga.
A w szczerym polu chabry lśnią
i w dal ucieka droga.
Wzdłuż tej drogi gęsty las
z wilkołakami,
a na końcu nowy las,
kaci z toporami...
A gdzieś tam konie tańczą w takt,
od niechcenia, płynnie,
a wzdłuż tej drogi wciąż nie tak!
A w końcu jak zwykle!
I ani cerkiew, ani bar,
nic świętego nie ma!
Ech, chłopaki, coś nie tak!
Coś nie tak, cholera!
Ech, raz, jeszczio raz,
jeszczio mnogo-mnogo raz...
Ech, raz, jeszczio raz,
jeszczio mnogo-mnogo raz...
|