W co zapatrzeć się mam, czym zachłysnąć się da,
gdy powietrze przed burzą takie ciężkie.
Co wyśpiewam ja sam, co usłyszysz ty tam,
ptaki z baśni śpiewają dziwnie pięknie.
Jeden z nich łasi się tak radośnie do rąk,
pobratymców przyzywa z gniazd dalekich,
lecz tuż obok spuścił głowę smutny biały ptak
i nie umiem odgadnąć za czym tęskni.
Niechby rozedrgało myśl
roztańczonych strun sześć.
W skrzydłach ptaków dla mnie dziś
nadzieja kryje się.
W sinym niebie rosyjskim dzwonnicami przekłutym
dzwon miedziany, miedziany dzwon...
to szaleje z radości, to z gniewu,
a kopuły pokryte szczerym złotem są,
żeby częściej Wszechmocny dostrzegał.
Stoję jak przed odwieczną zagadką i jak
przed bajecznie ogromnym narodem;
przesolonym, gorzkim, skwaśniałym, błękitnym
i źródlanym... a przecież samogonem!
Z błotem w chrapach, tłustym i gęstym,
grzęzną konie me, po pas, po brzuch,
ale wloką mnie, wloką... przez to mocarstwo,
co rozkisłe, opuchłe od snu.
Niechby rozświetliło noc
staroruskich księżyców sześć!
W skrzydłach ptaków dla mnie dziś
nadzieja kryje się.
Na mą duszę, wytartą ustępstwami co dzień,
na mą duszę wytartą jak łach
- jeśli do krwi już skrawek pocieniał -
złote łaty naszyję, niechaj złotem się mienią,
żeby częściej Wszechmocny dostrzegał.
|