Zawołałem: hej, wy, po cóż w góry Wam iść?
Nie spojrzałaś w tył, Ty pobiegłaś jak w dym!
- Przecież Giewont i stąd widać pysznie, czyż nie? -
Roześmiałaś się... i porwałaś mnie!
I od tej pory bliską stałaś mi się,
alpinistko Ty ma, wędrowanie Ty me!
Pierwszy raz ze szczeliny wyciągając mnie,
alpinistko Ty ma, uśmiechałaś się.
Potem znów tych przeklętych szczelin dno,
kiedy ucztę Twą wychwalałem w głos,
zamiast blasku dnia, obrywałem wciąż.
Nie gniewałem się, podrywałem Cię.
O jakaś Ty mi bliska i łaskawa jest,
alpinistko Ty ma, wędrowanie Ty me,
W rozpadlinach gdzieś, odnajdując na dnie,
wciąż broniłaś mnie, wędrowanie Ty me!
Potem znów na każdym naszym rendez-vouz...
- no, dlaczego Ty tak, tak daleka wciąż? -
przerażałaś mnie, zachwycając swą grą,
alpinistko Ty ma, a mnie tchu było brak.
O, jakaś Ty mi bliska i łaskawa jest,
alpinistko Ty ma, wędrowanie Ty me.
Tyle razy z przepaści wyciągając za frak
ochrzaniałaś mnie i uczyłaś mnie jak...
Ja za Tobą już gonię resztką sił,
jesteś blisko tak, ręką sięgnąć by mi!
Wiem, podejdę i powiem, co tam cały świat!
Wtem osunął się hak..., ale wołam tak:
O, jakaś Ty mi bliska i łaskawa jest,
alpinistko Ty ma, wędrowanie Ty me.
Teraz przecież już nie rozdzieli nas nic,
już na zawsze nam połączonym być!!!
|