Pewnego dnia ruszyłem w Magadan
Choć nigdy nie marzyłem o podróżach
Nad głową mroźny wicher chmury rwał
Burza, burza
Przez zaspy dwa tygodnie pociąg gnał
Stalowym cielskiem lud na torach kruszył
I marzły ciała, ale płonął żar
w duszy, w duszy
I ujrzałem nogajskiej zatoki
odmęty
I tonących w kipieli morderców
i świętych
Aż zniknął z horyzontu stały ląd
I drzwi wagonu usłyszałem skowyt
A na peronie potępieńców rząd
Nowych, nowych
Wśród dymu, pary i bluźnierczych słów
Na ziemi niedomkniętej ludzką stopą
Budować będą sieć żelaznych dróg
I pazurami rwać spod lodu złoto
I ujrzałem nogajskiej zatoki
odmęty
I tonących w kipieli morderców
i świętych
Wciągnąłem w płuca haust powietrza nim
W okrętu czarną otchłań mnie wepchnięto
Tam w perły się zmieniały nasze łzy
a w żyłach krew tężała strachem ścięta
Z pamięci zniknął nam rodzinny dom
I moment gdy zbudzono nas nad ranem
Wśród ludzkich resztek wędrowała już
Śmierć naznaczona krasnym pentagramem
I ujrzałem nogajskiej zatoki
odmęty
I tonących w kipieli morderców
i świętych
Nikt ich nie będzie chował z honorami
I nawet imion nikt nie zapamięta
I będą tak wędrować kolumnami
Na piekła dnie wykuwać swoją świętość
Nie liczą już na pomoc i ratunek
Jak wapno bladzi zrośli się z więzieniem
Ich kaci nie zapłacą za rachunek
I tylko śmierć i będzie wyzwoleniem
Bo widzieli nogajskiej zatoki
odmęty
I tonących w kipieli morderców
i świętych
|