Wybicie, skok - i niech to piorun trzaśnie, trybuny w śmiech, a ja przełykam łzę - i znów strącone głupie dwa dwanaście, poprzeczka leży smętnie obok mnie. Słowo daję, że rzucę ten sport, mówię wam, że żaden to zysk; jedną krótką chwileczkę trwa wzlot, potem spada się prosto na pysk. Lecz zakazany owoc zwycięstwa zjem i sławę wytarmoszę za kark jak psa - każdy z lewej nogi wybija się, z prawej zaś wybijam się nogi ja. Przyjemnie jest dokopać leżącemu, takiego to i dobić nam nie żal - mój trener rzecz ocenił po swojemu; człowieku, to ma być skok wzwyż, nie w dal. Toż hańba, powiedział i wstyd, ty słyszałeś, palancie, ten gwizd? To po kiego się wpychasz na szczyt, skoro ciągle zlatujesz na pysk? A ja tam robię swoje i swoje wiem, i sławe wytarmoszę za kark, jak psa - niech każdy sobie z lewej wybija się, z prawej zaś wybijam sie nogi ja. Mój rywal właśnie przeszedł dwa szesnaście, w przestworza poszybował tak jak ptak, a u mnie to parszywe dwa dwanaście - trenera za sekundę trafi szlag. Powiedział, że zaciągnie mnie w kąt i z rozkoszą da w mordę mi tam, żebym wiedział, że prawa to błąd, i że z lewej - jak wszyscy - wybijać się mam. Lecz choćbym skakać miał do sądnego dnia, nie zmienię swego zdania w materii tej, skakać z prawej nogi mam prawo ja, lewa nie ma prawa zastąpić jej. Kibicom śmiech na ustach nagle gaśnie, mój trener resztki włosów z głowy rwie - wybicie, wzlot - przeszedłem dwa dwanaście, i prawa noga nie zawiodła mnie! Czasem trudno udżwignąć swój krzyż, ale w życiu przeważnie tak jest - gdy ja tutaj uprawiam skok wzwyż, żona z innym uprawia gdzieś seks... Lecz zakazany owoc zwycięstwa jem, i wytargałem sławe za kark jak psa - z lewej niech wybija się ten, kto chce, a prawej zaś wybijam się nogi ja.        
© Michał B. Jagiełło. Tłumaczenie, 1989
© Maciej Maleńczuk. Wykonanie, 1988