Maderę piliśmy i rum,
mieszając z bimbrem pół na pół,
i nagle alarm, wszyscy w dół - odcięło szyb,
a w szybie stachanowiec nasz,
przodownik pracy - no i masz,
pod zawał trafił on, i więcej nikt.
Były oficer, gwiazda gwiazd,
ozdoba zebrań, wzór dla mas,
jak pionier gotów cały czas tyrać za trzech,
kilofa nie wypuszczał z rąk,
wyrabiał dziennie tysiąc ton,
aż wreszcie spadło mu tych parę ton na łeb.
Zjeżdżamy na dół, a nasz szef,
eks-wyrokowiec, łebski człek,
powiada: - Źle, chłopaki, źle, oj, biada nam!
Uratujemy go, a on?
Znów zacznie tłuc po kilka norm,
pobije rekord, a nam co? Podniosą plan.
Pracujmy z głową, nie nerwowo,
po co tak szybko go ratować,
sprawdzajmy dobrze każdą piędź i cal,
służył w Tallinie przy Stalinie,
a teraz przywalony ginie -
naprawdę go nam jak cholera żal.
|