Słowo honoru, wcale nie przesadzam! Do rozgryzienia twardy orzech mam: Wezwała mnie na Kreml najwyższa władza, Żebym o wilkach śpiewał właśnie tam. Gdzie słyszał tekst „Obławy”, czort go wie; Przecież nie w radiu - grunt, że jednak słyszał, Może u dzieci? No i wezwał mnie Towarzysz, najważniejszy z towarzyszy. Znalazłszy chwilę czasu przy niedzieli W kręgu rodziny osobiście siadł, I cicho, by sąsiedzi nie słyszeli, W magnetofonie wcisnął guzik „Start”. I łowiąc uchem trzask zjechanych taśm, (bo tylko to zdobyły tajne służby), Usłyszał ów towarzysz pierwszy raz „Obławę” oraz inne moje różne. Może w końcówce nie zrozumiał czegoś, Albo nagranie było bardzo złe, Bo rzucił krótko: „Tego Wysockiego Na jutro do mnie - dawać, chce czy nie!” Poszedłem więc na owo tete a tete, Choć nogi miałem podejrzanie słabe, Stanąłem w progu i od a do z Wyskowyczałem całą tę „Obławę”. Pewnie obiecał dzieciom, że wytrzyma, Na twarzy dość uprzejmy uśmiech miał, Słuchał uważnie, milczał, nie przerywał, Pod koniec nawet jakby klaskać chciał. Tekst odśpiewałem i przestałem grać, A wtedy on zza książek wyjął koniak, Nalał, pomyślał, potem rzekł: - „Psiamać, Jakie tam wilki? Toż to wszystko o nas!” I co? I nic. Nie było konsekwencji, Tylko do dzisiaj po spotkaniu tym Wzywają mnie przeróżni prominenci, Żebym o wilkach śpiewał także im...
© Michał B. Jagiełło. Tłumaczenie, 1988