Słowo honoru, wcale nie przesadzam!
Do rozgryzienia twardy orzech mam:
Wezwała mnie na Kreml najwyższa władza,
Żebym o wilkach śpiewał właśnie tam.
Gdzie słyszał tekst „Obławy”, czort go wie;
Przecież nie w radiu - grunt, że jednak słyszał,
Może u dzieci? No i wezwał mnie
Towarzysz, najważniejszy z towarzyszy.
Znalazłszy chwilę czasu przy niedzieli
W kręgu rodziny osobiście siadł,
I cicho, by sąsiedzi nie słyszeli,
W magnetofonie wcisnął guzik „Start”.
I łowiąc uchem trzask zjechanych taśm,
(bo tylko to zdobyły tajne służby),
Usłyszał ów towarzysz pierwszy raz
„Obławę” oraz inne moje różne.
Może w końcówce nie zrozumiał czegoś,
Albo nagranie było bardzo złe,
Bo rzucił krótko: „Tego Wysockiego
Na jutro do mnie - dawać, chce czy nie!”
Poszedłem więc na owo tete a tete,
Choć nogi miałem podejrzanie słabe,
Stanąłem w progu i od a do z
Wyskowyczałem całą tę „Obławę”.
Pewnie obiecał dzieciom, że wytrzyma,
Na twarzy dość uprzejmy uśmiech miał,
Słuchał uważnie, milczał, nie przerywał,
Pod koniec nawet jakby klaskać chciał.
Tekst odśpiewałem i przestałem grać,
A wtedy on zza książek wyjął koniak,
Nalał, pomyślał, potem rzekł: - „Psiamać,
Jakie tam wilki? Toż to wszystko o nas!”
I co? I nic. Nie było konsekwencji,
Tylko do dzisiaj po spotkaniu tym
Wzywają mnie przeróżni prominenci,
Żebym o wilkach śpiewał także im...
|