Czy jadę autem, czy dymam piechotą,
wypiwszy przedtem kieliszek lub dwa,
czuję, że wkrótce przez rozwój transportu
dożyć do śmierci nie bardzo się da.
Właśnie wypadek drogowy się zdarzył,
czarny karawan uderzył o słup;
wszyscy doznali poważnych obrażeń,
tylko nieboszczyk był cały i zdrów.
Diakon nad grobem fałszował paskudnie,
szlochał obłudnie tłum panów i pań,
fałszował trębacz, i tylko ten w trumnie
bardzo poważnie traktował swój stan.
Sam pan naczelnik, choć bydlę niewąskie,
mowę dwa razy przerywał, by łkać,
tylko nieboszczyk w dębowej jesionce
żadnej komedii nie musiał już grać.
Z chmur lunął deszcz, i do tego obfity,
nawet pogrzeby natura ma gdzieś,
żywi uciekli do krypt, i pod płyty -
nieboszczyk został, bo co mu tam deszcz?
Niech sobie deszcz nadal leje na zdrowie,
deszczu wśród zmarłych nie boi się nikt,
przecież nieboszczyk to także jest człowiek,
tyle że wolny od angin i gryp.
Po co się śpieszysz, daremna ucieczka,
prędzej czy później pisany ci zgon -
wtedy dopiero odetchniesz bezpiecznie,
gdy cię ubiorą w sosenkę lub w dąb.
Można osobno, i można zbiorowo
mieszkać w grobowcu bez czynszów i trosk,
zmarły nie cierpi na głód mieszkaniowy,
ma kawalerkę pod ziemią, i dość.
Tam, pod kołderką lastrico i piachu,
ciepło, przytulnie - umierać, nie żyć.
My tu bez przerwy w obawach i strachu,
a tym pod spodem niestraszne już nic.
Rzeźnia ma przerób i plan efektywny,
w każdej sekundzie ktoś idzie pod nóż -
znaczy i my powiększymy park sztywnych,
wszystkich to czeka - prócz tych, którzy już...
Pytacie, czemu tak zmarłym zazdroszczę?
Nie, ja po prostu na los sobie klnę;
wszystkich nas w końcu wszak ktoś tam wykończy
z wyjątkiem tych, którzy wiecznym śpią snem...
|