Fiedia od dziecka lubił grzebać w ziemi,
gotów był wręcz przekopać ją na wskroś,
w domu miał tyle złomu i kamieni,
że tacie z mamą dęba stawał włos.
Na studiach Fiedia dawał z siebie wszystko,
przekopał grunt w promieniu trzystu wiorst
i przyniósł tak ohydne znalezisko,
że profesorom dęba stanął włos.
Na praktyce wykopał był
szoferkę ciężarówki „Ził"
i orzekł, że to prasłowiański hełm.
A gdy głęboko wrył się w Krym,
to sztuczną szczękę znalazł w nim -
wielgachną, ze staroetruskim kłem.
Ze Scytów pisał pracę dyplomową,
w dziedzinie Scytów wspiął się na sam szczyt,
i bluzgał taką kurrr... hanową mową,
że nawet Scytom w grobach było wstyd.
Ruiny zapomnianych miast
odkrywał Fiedia raz po raz
i wykrzykiwał, by mu pomnik wznieść,
bo właśnie przypadkowo wpadł
na pitekantropusa ślad -
i walił przy tym kułakami w pierś.
Natura jednak zawsze robi swoje,
znudził się Fiedi kawalerski los, wrzasnął:
„Odkryję żonę swą jak Troję,
a wam z zazdrości dęba stanie włos!"
Przeszukał prawie cały świat,
Rzym, Egipt, Grecję i Kraj Rad,
aż znalazł swój ideał - ale cóż,
gdy przyjrzał mu się bliżej - zbladł;
ideał miał mniej niż sto lat...
W archeologii jest to minus, a nie plus.
|