Bieg na dziesięć kilometrów, a tu masz -
Nóż w serce,
Bo Bieskudnikow, najlepszy łyżwiarz nasz,
Biec nie chce.
Ponoć niezdrów, ma kłopoty z brzuchem czy
Z astmą...
Patrzę - trener kiwa na mnie: - Fiedia, ty
Go zastąp!
- Nie podołam, jestem sprinter! - Padam mu
Do kolan:
- Po stu metrach przecież mi zabraknie tchu
I skonam!
Trener na to: - Siły woli trzeba ci
I hartu,
Musisz, Fiedia, do ostatniej kropli krwi -
Idź, startuj!
Trudna rada, przyszło wolę przekuć w czyn
Przykładnie:
i Prułem tak, jak gdyby to był zwykły sprint -
I padłem...
Jednak dziesięć kilometrów to nie to
Co setka;
Szkoda gadać, nie dobiegłbym nawet do
Półmetka.
Trener wściekł się, choć w istocie wszak to on
Był winny;
Po zawodach syknął tylko: - Paszo} won
Z drużyny!
Jeszcze wczoraj nie podchodził do mnie bez
Półbasa,
A dziś wyszło, że to jednak kawał jest
Judasza!
Więcej żadni mi działacze dawać w kość
Nie będą!
Przerzuciłem się na judo, chiński boks
I kendo.
Teraz w klubie nikt już nie ochrzanią mnie,
Nie gdera...
Choć rekordy raczej wolę bić, a nie
Trenera.
|