Odlot
o szóstej trzy,
najpierw cło,
celnik cli, jakby zły
i nerwowy jest dziś;
portki mając pełne,
na odprawę celną
czekam, drżąc zupełnie jak liść.
Stałem cichutko, bałem się oddychać,
w torbie gorzały przemycałem litr,
celnicy zaś sprawdzali Chilijczyka,
a co on wiózł, to aż powiedzieć wstyd.
Od pępka wzwyż ogromny krzyż,
w kolejce wrzask się podniósł:
„A dać mu w ten chilijski pysk,
niech łobuz ściągnie spodnie!"
I fakt: celnicy w try miga
znaleźli w kalesonach
szesnastowieczne krzyże dwa,
mszał, witraż i ikonę.
Ach, jak klął,
jak się darł,
co to on,
że on nam,
że się do rządowych zwróci sfer:
nic nie wyszło z tego,
Ukrzyżowanego
zatrzymaliśmy w ZSRR.
Mądrzeją ludzie po kolejnych szkodach,
zabytki wszak potrzebne są i nam,
toż to bogactwo kraju i narodu,
choć równocześnie klerykalny chłam.
A ileż to beztroskich lat
z pocałowaniem ręki
słaliśmy hen, w daleki świat
byłych rosyjskich świętych,
z ikonostasów, z chłopskich chat
w pokorze i bez skargi
wyruszał w ów daleki świat
dorobek starodawny...
Mister wył,
potem łkał,
doktor w ząb
wiertło pchał,
wreszcie wyjął owinięty w nerw
marmurowy posąg
rozmiar sześć na osiem
z cyklu „Chrystus trzymający ster".
I od rewizji drań się nie wymigał,
Wszystko wytrzęśli z niego na tym cle,
w kieszeni miał schowaną sprytnie figę,
a w fidze tryptyk i ikony dwie.
- I po co się pan męczy z tym,
byłoby przecież prościej
kupić rosyjski souvenir,
harmoszkę czy matrioszkę,
w „Bieriozce" takie ładne są,
produkcja eksportowa -
Car-Puszka, kawior, „Cichy Don",
„Stoliczna" i samowar...
Ciężko jest
granic strzec,
przemyt to
wredna rzecz,
czas położyć kres gangrenie tej -
A Chilijczyk splunął,
tyłek w spodnie wsunął,
i odleciał gdzieś do JU ES EJ.
Jak dobrze, że celnicy czujność wzmogli,
że stara się jak może Urząd Ceł,
by nie uronić nic z naszej historii
i nie dopuścić do wywozu dzieł!
A rozkradają - jeden dzwon,
drugi ikonek parę,
i tak złodzieje z obcych stron
wywożą naszą wiarę,
opuszcza tłumnie własny kraj
wbrew sobie i na zawsze
narodu najcenniejszy skarb -
prorocy i mesjasze...
Cały drżę,
w oczach mgła,
szósta dwie,
teraz ja,
stoję cicho jak pod miotłą mysz -
krzyż mam nad kolanem
wytatuowany,
powiem, że to jest Czerwony Krzyż!
Araba celnik rozpracował migiem,
w burnusie Arab tryptyk wywieźć chciał,
w kieszeni palce szybko splatam w figę -
może nie mnie dosięgnie celny strzał...
Arabów tłumy ciągną
wciąż do starej Europy,
wszyscy ją teraz zwiedzać chcą,
pomyślcie sobie o tym,
przyjadą, każdy kupi coś -
od szejka do fellacha,
a potem jedzie Chrystus
nasz z wizytą do Allacha.
Zagranica -
czort z nią,
tutaj stoi
mój dom,
tu są swoi, tu wszystko ma sens,
twarze męczenników
patrzą na mnie z ikon -
oni wiedzą, że tak właśnie jest.
Już na rewizję jak na ścięcie idę,
przy świętych mnie rozbiorą - taki wstyd!
I znajdą - pusty łeb, w kieszeni figę,
na skórze krzyż i nie pomoże nikt!
Krzyż zdrapywałem, klnąc swój los
i ten tatuaż głupi,
wtem w mej obronie zabrał głos
opiekun naszej grupy,
powiedział: - Dobra, może iść,
zostawcie go, panowie,
spójrzcie na niego - co tu clić,
pół litra ma, i więcej nic,
wiadomo, że nasz człowiek!
|