Piłem wczoraj, to wiem, ale gdzie - zabij mnie,
Nie pamiętam zupełnie, czyj to był dom,
Kławka była... Choć nie: chyba było ich dwie,
Całowałem się w kuchni i z tą, i z tą.
Rano kac dręczył mnie,
więc tak jakby przez mgłę
Przypomniało mi się,
jakie miałem entree;
Rozwaliłem WC,
dałem komuś po łbie
I chwaliłem się,
że mam tatusia w KC.
Potem rwałem koszulę i biłem się w pierś
Krzycząc, że mnie zdradzili, że ja ich pier...
Personalnie ja ich i ogólnie mam gdzieś,
A poza tym to ja łatwo mogę wyjść z nerw.
Potem naszło mnie coś,
więc z okrzykiem „Sto łat!"
Wysmarkałem się w sos,
tort rozgniotłem o blat,
Potem zgiąłem się w pół,
wziąłem krawat do ust
I złapałem przez stół
gospodynię za biust.
Goście zbiegli na strych, lecz gdy trunek mnie zmógł,
Zgodnym hurmem ruszyli ze wszystkich stron
I związali mnie w kij od podbródka do stóp
Z uwzględnieniem, rzec można szczególnym, rąk.
Któryś gość pluł mi w twarz,
inny wódkę lał w krtań,
Później w brzuch raz po raz
kopał mnie jakiś drań,
Tylko wdowa - Bóg z nią,
taka wdowa to skarb -
Z krwi wytarła mi skroń
i wyrwała z ich łap.
Potem w kuchni, gdy guz dziarsko pęczniał na brwi,
Pertraktacje zacząłem na cały głos:
- No, rozwiążcie, mam dość! - łkałem - niedobrze mi!
Rozwiązali, lecz sztućce pochował ktoś.
Wstałem i wpadłem w szał,
kurz pod sufit się wzbił,
Skąd też człek w rękach miał
tyle krzepy i sił?
Rozjuszony jak lew
albo jak ten Bruce Lee
Rozwaliłem kran, zlew,
balkon, windę i drzwi.
Tylko czyj to był dom? Gdzie się schlałem aż tak?
Wzór tapety pamiętam, i więcej nic.
Dwóch trzonowych mi brak, a na czole mam krwiak,
No i jak na ulicę z tym teraz wyjść?
Jeśli prawdy choć krzta
w opowieści tej tkwi,
To zabiję się ja,
bo okropnie wstyd mi!
Słowem, dobrze mi tak;
zwłaszcza że wdowa mnie
Zaciągnęła za kark
prosto do USC.
|