Tysiąc nocy i dni po kolana we krwi Szedłem z frontem od Wołgi po Odrę; Odwdzięczyli się mi, i do domu pod drzwi Sanitarnym podwieźli transportem. W progu nagle zabrakło mi sił, Coś za gardło ścisnęło mnie mocno, Dym z komina jak zawsze się wił, Ale jakoś inaczej i obco. Okna jakby się bały spojrzeć mi prosto w twarz, Gospodyni nie biegła ze łzami, Tylko w ręce plasnęła - gość nie w porę, nie w czas! I bez słowa zniknęła za drzwiami. Na podwórzu przywitał mnie pies Jak obcego, szczekaniem złowrogim - Ale wszedłem do środka zobaczyć, co jest, I poczułem, jak słabną mi nogi... Izba, piec, łóżko, stół, a za stołem jak król Siedzi nowy, niechętny gospodarz; A więc stół już nie mój, dom i piec już nie mój - Oto moja za wojnę nagroda! Kiedy raną obdarzał mnie front, Kiedy w krwawych męczyłem się bojach, On na tyłach jak chciał przemeblował mój dom, Wszystkie rzeczy zagarnął jak swoje. A prosiliśmy Boga, żeby przeżyć nam dał, Żeby wrócić do tego, co było, No i wyszło, że w plecy śmiertelny padł strzał, Zdrada w sercu jak kula utkwiła. Pokłoniłem się w pas, skoro tak, Głos mój rwał się jak strzępy bandaża: „Towarzyszu, wybaczcie, żem wszedł pod wasz dach, Pomyliłem się widać, przepraszam... Niech w pomyślność bogaty zawsze będzie wasz dom, W zgodę, chleb i kołyskę dziecinną...” A on siedział, gospodarz, siedział tak, ani drgnął - Że i owszem, że tak być powinno... Pod nogami zatańczył mi świat, I wyszedłem za próg jak pijany, Tylko dom jeszcze długo spoglądał mi w ślad Zaszklonymi, smutnymi oczami.
© Michał B. Jagiełło. Tłumaczenie, 1980