Tysiąc nocy i dni po kolana we krwi
Szedłem z frontem od Wołgi po Odrę;
Odwdzięczyli się mi, i do domu pod drzwi
Sanitarnym podwieźli transportem.
W progu nagle zabrakło mi sił,
Coś za gardło ścisnęło mnie mocno,
Dym z komina jak zawsze się wił,
Ale jakoś inaczej i obco.
Okna jakby się bały spojrzeć mi prosto w twarz,
Gospodyni nie biegła ze łzami,
Tylko w ręce plasnęła - gość nie w porę, nie w czas!
I bez słowa zniknęła za drzwiami.
Na podwórzu przywitał mnie pies
Jak obcego, szczekaniem złowrogim -
Ale wszedłem do środka zobaczyć, co jest,
I poczułem, jak słabną mi nogi...
Izba, piec, łóżko, stół, a za stołem jak król
Siedzi nowy, niechętny gospodarz;
A więc stół już nie mój, dom i piec już nie mój -
Oto moja za wojnę nagroda!
Kiedy raną obdarzał mnie front,
Kiedy w krwawych męczyłem się bojach,
On na tyłach jak chciał przemeblował mój dom,
Wszystkie rzeczy zagarnął jak swoje.
A prosiliśmy Boga, żeby przeżyć nam dał,
Żeby wrócić do tego, co było,
No i wyszło, że w plecy śmiertelny padł strzał,
Zdrada w sercu jak kula utkwiła.
Pokłoniłem się w pas, skoro tak,
Głos mój rwał się jak strzępy bandaża:
„Towarzyszu, wybaczcie, żem wszedł pod wasz dach,
Pomyliłem się widać, przepraszam...
Niech w pomyślność bogaty zawsze będzie wasz dom,
W zgodę, chleb i kołyskę dziecinną...”
A on siedział, gospodarz, siedział tak, ani drgnął -
Że i owszem, że tak być powinno...
Pod nogami zatańczył mi świat,
I wyszedłem za próg jak pijany,
Tylko dom jeszcze długo spoglądał mi w ślad
Zaszklonymi, smutnymi oczami.
|