Dziś wkładać nowych butów już nie warto,
Chodzenia pieszo mając bowiem dość,
Kupiłem auto - tak, kupiłem auto,
Czterokołowy, lśniący postrach szos.
Bynajmniej nie pragnąłem igrać z losem,
Nic złego też nie przeszło mi przez myśl -
Po prostu środkiem asfaltowej szosy
Przez życie chciałem jechać, a nie iść.
Dotychczas byłem sobie zwykłym pieszym,
Dreptałem wstęgą chodnikowych płyt,
Nigdy nikogo widok ten nie śmieszył
I za złe mi chodzenia nie miał nikt.
Lecz oto osiągnąłem wyższy stopień;
Jadę, szpanuję, a pod skorą mróz -
Przechodnie patrzą ciężkim, wrednym wzrokiem
Na mnie i mój nowiutki, śliczny wóz.
Skończyły się ukłony, telefony,
I zniknął gdzieś przyjaciół moich krąg,
Zaś inni po okresie zimnej wojny
Ruszyli na mnie hurmem, jak na front.
Wkroczyłem w świat brutalny i obłędny,
I świat ten zepchnął mnie na samo dno,
Tylko drogówka miała dla mnie względy,
Mandaty rąbiąc mi za byle co.
Nocne ataki odpierałem mężnie,
Klęskami znacząc swój bojowy szlak,
Widząc antenę, zawiązaną w węzeł,
Czułem, że ze mną wkrótce zrobią tak...
Opony dźgali nożem jak kindżałem,
Spuszczali mi powietrze z wszystkich gum,
Co tydzień nowe koła kupowałem,
A oni przypuszczali nowy szturm.
Z rozkoszą rujnowali i niszczyli,
Choć w krzakach czatowałem cały czas,
Przeciwnik jednak sprytny był jak Stirlitz -
W moją zasadzkę nijak nie chciał wpaść.
Raz przedni most wymontowali z auta
I niczym jeńca go powlekli w noc,
Mój przedni most! Przejmować się nie warto,
Ale bez niego na nic tylny most...
I kupowałem - mosty, koła, lakier,
Wyszłoby z tego parę nowych aut,
I zrozumiałem, że przegrałem walkę,
Bo naród mi zbiorowy odpór dał.
Z powrotem w moje stare tenisówki,
Drogi sezamie, otwórz się i wpuść!
Do metra, do tramwaju, do taksówki!
Jadę na giełdę i sprzedaję wóz...
I oto zmartwychwstaję towarzysko,
Wraca do normy mój psychiczny stan -
Ludzie nie patrzą na mnie z nienawiścią,
Że mam samochód, że samochód mam...
|