Wojną rządzi przypadek, ten ją przetrwa, ów zginie -
ja latałem rozważnie, w końcu żyje się raz,
on nie dawał wytchnienia sobie ani maszynie,
ryzykował, był pewien, że się śmierci wywinie, nawet kiedy niewiele miał szans.
Poległ, zginął myśliwiec,
zastrzelili go, spadł,
ja wróciłem szczęśliwie,
jak to mówią, bez strat,
do domowych pieleszy,
przez pożogę i front -
on był lepszy, godniejszy,
lecz ja żyję, nie on...
Dekownikiem nie byłem, wojowałem jak inni,
biłem się, nie szczędziłem ani krwi, ani sił,
w oczach wdów czytam jednak: „Właśnie ty jesteś winny,
gdyby ciebie zabito na wojnie, może mój do dziś dnia byłby żył..."
Cóż odpowiem kobietom?
Jakich użyć mam słów?
Mnie samemu nielekko -
jestem cały i zdrów,
Cóź, przepraszam, że żyję,
trudno, los wybrał mnie:
ja wróciłem, wróciłem,
ja wróciłem - on nie.
W samolocie płonącym jeszcze wołał przez ogień:
„Żyj za siebie i za mnie!" - do dziś słyszę ten krzyk.
On na rajskim lotnisku wylądował przed Bogiem,
Bogiem, chociaż na mnie nie czekał tu nikt.
Lądowanie miał twarde,
lecz wiadomo - to as,
teraz boską eskadrę wspiera
w lotach wśród gwiazd,
gdzie ma swoją mogiłę -
jeden Bóg chyba wie,
ja wróciłem, wróciłem,
ja wróciłem - on nie.
Wieczny dług zaciągnąłem wobec tych, co zginęli,
co zginęli, co polegli za takich, zamiast takich jak ja,
nas zaś, którzy przeżyli i do baz dolecieli,
dręczy pamięć i gryzie sumienie, jeśli tylko sumienie ktoś ma.
Ryzykując rozbiciem
o wspomnienia i czas,
kołujemy na życie
jak myśliwce na pas,
można zginąć, jak tamten,
lub do nieba się wzbić -
ja wyszedłem bez szwanku,
co za pech - muszę żyć.
|