Aleksandrowi Galiczowi
Fale sztormowy wzdyma wiatr
I bezustannie ściegi piany
Łatają postrzępiony piach;
A ja z wysoka patrzę, jak
Zielone grzbiety sobie łamią.
Z dala zagładę śledzę fal
I nawet trochę mi ich żal.
Grzywacze prą na pewną śmierć
I słychać wściekłość w tej kipieli,
To jasne: tak wyprężyć pierś,
Jak taran pójść, przeszkody zgnieść -
A potem rozbić się u celu?
Z dala wysiłki śledzę fal
I nawet trochę mi ich żal.
Nie tylko falom każe los
Szaleńczo zrywać się do walki,
Na brzeg, na skały pędzić wprost,
Żeby choć jeden zadać cios,
Zanim im skały skręcą karki...
Z dala oglądam przebieg walk,
I trochę mi poległych żal.
Suną, wygięte niczym łuk,
Sztorm mierzwi grzywy ich spienione,
Pędzą, nie wiedząc, co to strach,
A potem walą się na piach
Jak w bitwie umęczone konie.
Śledzimy z dala zrywy fal,
A konie? Trochę nam ich żal.
Wkrótce i na mnie przyjdzie czas,
Zaszczuty, ku przepaści pędzę,
Podniosę głowę jeszcze raz,
To będzie mój ostatni raz,
I kark na amen sobie skręcę.
A z dala współczujących krąg
Będzie spoglądać na mój zgon.
Gapie od wieków siedzą tak
I obserwują ze współczuciem,
Jak inni łamią sobie kark,
Jak, krwawiąc, walą się na piach
W tragicznym, beznadziejnym buncie;
Z dala współczuje śmiałkom widz,
Współczucie nie kosztuje nic.
Lecz w głębi morza, tam, na dnie,
W mroku i w trzewiach morskich stworów
Rodzi się fala, wzwyż się pnie,
Narasta, ciemność w strzępy rwie,
By na brzeg runąć - na brzeg, gdzie
Pochłonie tych obserwatorów.
Będę im współczuł. Czemu nie?
Z daleka. Tak jak oni mnie.
|