Najpierw Ziemię chcąc nie chcąc toczyliśmy wspak,
od granicy, to trwało,
lecz dowódca nasz znów w stary wepchnął ją szlak,
wsparłszy plecy o skały Uralu.
Potem było natarcie, zaczęliśmy marsz,
żeby Ziemię ratować przed wrogiem,
jeszcze dziś pamiętamy dokładnie ten czas,
kiedy Słońce zajść chciało na wschodzie.
Nie idziemy beztrosko po ziemi
na wesoła przechadzkę wśród łąk,
my od siebie, od siebie, od siebie
odpychamy ją w marszu co krok!
Powiał wicher ze wschodu, uderzył na wprost
wróg się kryje po kątach,
niepotrzebna nam dźwignia, by pchnąć ziemską oś
odwracamy po prostu bieg frontu!
Słonce toczy się wstecz, odmieniony tor gwiazd -
to nie Sąd Ostateczny, to tylko
nasze pułki bojowe prowadząc swój marsz
kulą ziemską ciskają jak piłką!
W łono ziemi wtuleni pełzniemy,
każdy wzgórek ściskając co sił,
i od siebie, od siebie, od siebie
kolanami spychamy ją w tył!
Tu nie znalazłby nikt, chociaż bardzo by chciał,
rąk do góry wzniesionych,
tutaj żywi poznają cały sens ludzkich ciał,
za martwymi znajdując osłonę.
Pocisk bije, gdzie chce, obojętne mu jest,
czy od czoła uderzy, czy z tyłu -
ktoś zasłonił KM, seria poszła mu w pierś,
Ziemia bieg swój wstrzymała na chwilę...
Zresztą po co ten żal, niepotrzebnie
przystanąłem przez pamięć dla zwłok -
znów od siebie, od siebie, od siebie
pcham własnymi łokciami nasz glob!
Nic, że któryś tam padł, z jękiem zgiąwszy się wpoi,
inni nadal w pochodzie!
I na zachód, na zachód za pułkiem rwie pułk,
żeby słońce znów wzeszło na wschodzie!
Wokół błoto po pas, grzęzawiska i smród,
ale co nam bagniska czy piachy!
Słońce wschodzi normalnie, na wschodzie jest wschód
dzięki nam, bo idziemy na zachód!
Rany, blizny - to nic, trwa wesele!
Naprzód marsz, czy to dzień, czy to noc!
Za korzenie na siebie, na siebie
naciągamy tę Ziemię jak koc...
|