Przestały w końcu ręce drżeć więc czas na szlak. Ech, strachu mój ty w przepaść leć i niech cię szlag! Nie ma co czekać pośród chmur śmiertelnie złych, bo przecież nie ma takich gór by nie wziąć ich. Wśród nieprzetartych jeszcze wejść ja pójść chcę sam i pośród niezdobytych miejsc ja jedno mam. Imiona tych, co wziął ich Bóg skuł lód i śnieg, wśród nieprzebytych jeszcze dróg gdzieś moja jest. Tutaj błękitny, siny lód otulił szczyt i tajemnica cudzych stóp w granicie śpi. A gdy do marzeń wracam znów, wytyczam cel, to święcie wierzę w czystość słów i w śniegu biel. I chociaż minie jakiś czas, pamiętać chcę, że wątpi czasem każdy z nas czy uda się? A strumień szeptał słowa te: ty żyj, by iść, a dzień, ach jakiż to był dzień tak, środa, jak dziś...
© Jacek Beszczyński. Tłumaczenie, 2020