We śnie mym - żółte ognie, i krzyczą przez sen: "Poczekaj, poczekaj - ranek jest mądrzejszy!" Ale rankiem znów nie tak, nie ma tej radości: albo palisz na czczo, albo leczysz kaca.         W knajpach - tam zielone szkło, i białe serweteczki - raj dla żebraków i błaznów, dla mnie jest to klatka... W cerkwi smród i półmrok w krąg. diacy kadzą kadzidłami... Nie, i w cerkwi wszystko nie tak, wszystko nie tak jak trzeba! W pośpiechu wbiegam na górę, oby się tylko nic nie stało, - a na górze stoi olcha, a u jej podnóża wiśnia, gdybyż zbocze owinąć bluszczem - byłaby to radość, gdybyż jeszcze zrobić coś... Wszystko nie jak trzeba!         Biegnę po polu wzdłuż rzeki: więcej światła - ciemno, nie ma Boga! W szczerym polu rośnie bławatek, długa droga. A wzdłuż drogi gęsty las z babami-jagami, a na końcu drogi tej - szafot z toporami. Gdzieś konie tańczą w takt, od niechcenia, płynnie, Wzdłuż drogi wszystko nie tak, a na jej końcu podobnie, I nie cerkiew i nie knajpa - nie ma nic, chłopcy...            
© Irena Korcz-Bombała. Tłumaczenie, 1983