Świata prawie pół, przez walki złe przeszedłem i przepełzłem z batalionem a z powrotem mnie za zasługi me sanitariusze wieźli eszelonem. Przywieźli na rodzinny próg - na półtoratonówce, pod sam dom. Stałem cicho, bez słowa, a nad dachem dymek nosił się całkiem inaczej. Okna jakby się bały spojrzeć mi w twarz i gospodyni nie rada żołnierzowi - nie przylgnęła do piersi ze łzami ręce wzniosła - uciekła do chaty. I obszczekały mnie psy na łańcuchu. Wszedłem w ciemną sień, o coś cudzego potknęłam się w sieni, drzwi szarpnąłem - kolana mi się ugięły. A tam siedzi za stołem i na miejscu moim, nieprzyjazny mi nowy gospodarz. I fufajka na nim i gosposia przy nim - to dlatego mnie psy obszczekały. Znaczy, póki pod ogniem tu pędziłem ni razu nie wesół, wszystkie rzeczy w mym domu przestawił, po swojemu wszystko powiesił. Urodziliśmy się pod bogiem - pod bogiem wojny, artyleria nas przykryła. Lecz ta rana śmiertelna z pleców mnie zwaliła zdradą w serce mnie trafiła. W krzyżu zgiąłem się, siłę woli wołałem na pomoc: Was przepraszam, kochani, że zboczyłem, przez omyłkę do ludzkiego progu... Znaczy się, pokój i miłość wam i dość chleba na stół, żeby zgoda w tym byłą domu... No a nawet słowa powiedzieć nie raczył: niby właśnie tak to być miało Zakołysała się niemalowana podłoga. Nie trzasnąłem drzwiami jak niegdyś, tylko okna rozwarły się, gdym poszedł już i patrzono w ślad za mną z winą w oczach.
© Irena Korcz-Bombała. Tłumaczenie, 1983