Żółtych ogni blask we śnie, dusi czarna zmora: „Stój, zaczekaj - ranek jest mądrzejszy od wieczora”! Ale rankiem też nie tak, nie ma tej radości Albo strzelasz kliny dwa, albo na czczo kopcisz... Ech, raz i jeszcze raz, i jeszcze, jeszcze niejeden raz... Ech, jeszcze raz, albo na czczo kopcisz. W knajpach wszystko cenę ma - blichtr i śmiech na rauszu Klaunów i biedaczyn raj, mnie aż mdli od fałszu W cerkwi półmrok i smród, a diak kadzi aż do nieba Nie, i w cerkwi nie jest tak, nie jest tak, jak trzeba... Pnę się więc na górę, ile sił, śmierć na łowy wyszła A na górze olcha drży, a pod górą wiśnia Niechby zboczem bluszcz się piął, niech duszę mi ogrzewa Ech, niechby jeszcze choćby co, nie jest tak, jak trzeba Ech, raz i jeszcze raz, i jeszcze, jeszcze niejeden raz... Ech, jeszcze raz, nie jest tak, jak trzeba Ruszam zatem w pole, rzeką w dal. Światła! Mrok, nie ma Boga! A w szczerym polu chabrów łan i daleka droga Gęsty las wzdłuż drogi tej, z Babami Jagami A na końcu czeka mnie szafot z toporami. Słyszę konie - sennie w takt tańczą cicho, karnie I wzdłuż drogi nie jest tak a u kresu - marnie Ani knajpa, ani chram - nie ma nic świętego Nie, to wszystko jest nie tak, to nie tak, kolego Ech, raz i jeszcze raz, i jeszcze, jeszcze niejeden raz... Ech, jeszcze raz, to nie tak, kolego
© Mariusz Synak. Tłumaczenie, 2022
© Mariusz Synak. Wykonanie, 2022