Uwielbiałem figle i kobiety:
I co dnia, to inna obok mnie.
I nie cichły dookoła szepty,
Jaki ja na baby jestem pies.
Dnia pewnego, mój ty przyjacielu,
Tuż nad morzem - co nie żarty z nim -
Napotkałem taką jedną z wielu
I zjawisko dech zaparło mi.
Ona tak otwartą ma naturę,
Duszę szczerą i przyjazną mi,
Zgrabną, jak z żurnala, ma figurę,
A ja grosza nie mam, co tu kryć.
No, a jej by buteleczkę wina,
Koniak czy perfumy z pierwszych rąk,
W zamian - przyjemności odrobina,
Z tych jej usług, co wątpliwe są.
"Tobie, drogi Wasia " - cicho mówi -
Chętnie oddam skarb najdroższy swój!..."
"Zgoda - rzekłem -- ale za sto rubli,
Jeśli więcej - z kumplem pół na pół!"
Ech, kobiety - narowiste konie:
Stają dęba, to wędzidło włóż!...
Może ja tu czegoś nie rozumiem,
Ale poszła obrażona... Cóż!
Po miesiącu znikło jej wzburzenie,
Po miesiącu przyszła do mnie znów.
I odniosłem dziwne dość wrażenie -
Moja cena jej nie razi już.
|