Miałem nazwisk czterdzieści bez mała. Miałem siedem paszportów i mnie Kobiet sto siedemdziesiąt kochało, Dwustu wrogów życzyło mi żle, Lec z któż by się żalił! Wystarczyło wyjić z domu - Choć się bardzo starałem, Wciąż ktoś trafiał się, komu Oko podbić musiałem. Choć niełatwą szlak mój był drogą - Dawno jeste m uznania już wart - Nikt nie machnie mi nekrologu, Paru słów na ostatniej ze szpalt, Lecz któż by się żalił! Uciekał m przed sławą I stroniłem od ludzi - Zawsze kto ś mnie poznawał I musiałem pi ć brudzia. Żyłem wiarą we wszystko co wzniosłe - Ot na przykład w radziecki nasz lud. Nawet gdyby mnie uczcił grobowcem, U pietrowskich nic złożą mnie wrót, Lecz któż by się żalił! Wystarczyło wyjść z domu - Choć się bardzo starałem. Wciąż ktoś trafiał się, komu Oko podbić musiałem. O złodziejach układam ballady, O dramatach, co los niesie im. Nic chcą znać mnie artyści estrady, Zresztą słusznie - gdzie Rzym, a gdzie Krym, Lecz któż by się żalił! Choć starałem się działać Bez ryzyka odsiadki Lecz milicja czuwała 1 wracałem za kratki. Choć cierpieniom jak dotąd nie było Nigdy końca - ech, ileż to lat… Nie ujrzycie mojego profilu Na monetach - niewdzięczny jest świat. Lecz któż by się żalił!        
© Wojciech Paszkowicz. Tłumaczenie, 1983