Auxiliary materials.
Not for distribution

Lewis Carroll

Przygody Alicji w krainie czarów

Tłumaczenie: Maciej Słomczyński (1965)

Spis treści



OD TŁUMACZA

Minęło wiele dziesiątków lat od chwili ukazania się “Przygód Alicji” w druku, nim zaczęto rozumieć, że jest to nie tylko wspaniała bajka dla dzieci, ale także arcydzieło opisu działania ludzkiej podświadomości. Jest to zapewne jedyny wypadek w dziejach piśmiennictwa, gdzie jeden tekst zawiera dwie zupełnie różne książki: jedną dla dzieci i drugą dla bardzo dorosłych.

“Alicja” dla dorosłych jest drugim, obok “Finnegans Wake” Joyce’a, arcydziełem, którego myślą przewodnią jest analiza umysłu ludzkiego pogrążonego we śnie. I tak jak język “Finnegans Wake”, język “Alicji” rządzony jest gramatyką snu i rytmem snu: przenikanie, zwalnianie, powtórzenia, nagłe zmiany tempa, monotonia i następujące tuż po niej porwane strzępki widzenia: wszystko to dotyczy w jednakowym stopniu struktury akcji i języka. Lecz owa inność w stosunku do świata na jawie nie ogranicza się, oczywiście, do spraw tak zewnętrznych.

Każdy, kto śnił (a śniliśmy wszyscy), wie, że niemal wszystkie sny składają się z niejasnego ciągu wydarzeń mających własną logikę senną, łańcuch przyczyn i skutków, które cżęściowo wymykają się śpiącemu, choć wie on, że są z nim związane, i dlatego często stara się je rozpaczliwie uporządkować przed przebudzeniem. Mówiąc słowami Alicji: “Trochę to trudno zrozumieć... nasuwa jakieś myśli... ale nie wiem dokładnie jakie!” Jednym z podstawowych praw snu jest to, że może on łączyć z sobą ludzi, którzy nigdy się nie spotkali, i fragmenty rzeczywistości, które nigdy nie mogłyby sąsiadować z sobą na jawie. Podświadomość wyrzuca na powierzchnię fragmenty filmu, a sen jest zdumiewającym, choć podległym prawom, montażystą, sklejającym je w całość, na którą śpiący nie ma pozornie wpływu, choć cały materiał pochodzi wyłącznie od niego. W sferze języka klasycznym przykładem owego sennego montażu są sławne już dziś słowa-walizki z poematu “Dżabbersmok”, których znaczenie Humpty-Dumpty wyjaśnia Alicji. Zatrzymam się na chwilę przy nich, gdyż są one kluczem do konstrukcji “Przygód Alicji w Krainie Czarów”. Sprawa jest pozornie bardzo prosta: połówki dwu różnych słów, złączone z sobą, tworzą trzecie słowo, które natychmiast zaczyna żyć autonomicznym, pełnym, choć nie znanym dotąd życiem. To spajanie, przenikanie i mieszanie strzępków jawy uznał Carroll za podstawowe prawo snu. Nawiasem mówiąc, myślę, że nie będzie wiele przesady w twierdzeniu, że bez tego krótkiego, zabawnego poemaciku książka “Finnegans Wake”, najbardziej enigmatyczne dzieło naszych czasów, nigdy nie mogła by powstać w tej postaci, w jakiej ją znamy. oczywiście, Joyce zwielokrotnił dla swoich celów wynalazek Carrolla, ale choć sen Alicji w krainie Czarów jest krótkim snem małej dziewczynki, a sen w “Finnegans Wake” ogromnym snem całej ludzkości wirującej w nieskończonym cyklicznie między śmiercią a zmartwychwstaniem, nie umiałbym powiedzieć, którego z nich uważam za lepszego pisarza. Bo choć bronimy się przed tego rodzaju cenzurkami, zawsze dokonujemy klasyfikacji na swój prywatny użytek.

To co napisałem powyżej, napisałem po to, żeby przyznać się Czytelnikowi do ogromnych trudności związanych z przekładem tej pozornie prostej książeczki. Chciałem, żeby zawierała ona to samo, co zawiera orginał: owe dwie nałożone na siebie książeczki — dla dzieci i dla dorosłych. A poza tym, aby była napisana językiem snu, gramatyką snu, prześnionego w wiktoriańskiej Anglii. Zapewne żądałem od siebie zbyt wiele. Najprawdopodobniej, chcąc przenieść wszystko, musiałem wiele pogubić na drodze. Na pewno książka ta nie jest pisana “najpiękniejszą polszczyzną”. Lecz jest to język, który wydawał mi się najdokładniej przylegający do mojego zamiaru.

Maciej Słomczyński


Pośród złotego popołudnia
Łódź się nie ślizga prawie
Gdyż oba wiosła w małych rączkach
Pracują mało wprawnie
A małe dłonie nadaremnie
Ster dzierża w tej wyprawie

Trójko okrutna! Pragnąć bajek
Wśród sennej tak pogody,
Od tchu słabego tak, że piórka
Nie zdmuchnąłby bez szkody!
Lecz jakże przeciw trzem językom
Jednemu iść w zawody?

“Zaczynać!” Prima niecierpliwa
Wygłaszać swe orędzie;
Secunda grzeczna ma nadzieję
Że “Bzdur w tym wiele będzie!”,
Tertia przerywać chce opowieść
Co chwila, lecz nie częściej.

I oto cichną. W wyobraźni
Dziecko ze snu się zjawia;
Wchodzą wraz z nim w Krainę Czarów
Przedziwnych, gdzie rozmawia
Wesoło z ptakiem i zwierzęciem...
I już w to wierzą prawie.

Lecz gdy ofiara udręczona
Wreszcie do dna osuszy
Fantazji studnię i powiada
Dość mając tych katuszy:
“Dokończę później... ”
“Już jest później!”

Słyszą zmęczone uszy.
Tak bajka o Krainie Czarów
Z wolna jak gmach urosła,
Pełen postaci osobliwych...
Załogo, chwyć za wiosła,
By nas pod słońcem zachodzącym
Łódź ku domowi niosła.

Alicjo! Wsuń łagodną dłonią
Dziecinną tę bajeczkę
Tam, gdzie Dzieciństwa sny związałaś:
Pod Pamięci wstążeczkę.
Jak pielgrzym niesie z obcych krain
Zwiędłych kwiatów wiązeczkę.

POZDROWIENIA W DZIEŃ BOŻEGO NARODZENIA
(OD WRÓZKI DLA DZIECKA)


Droga Panno, nawet Wróżki
Chwila owa też odmienia;
Idą w kąt psoty i sztuczki
W dzień Bożego Narodzenia.

Wrózki wiedzą ze słyszenia...
Wiedzą to od dzieci miłych:
W dzień Bożego Narodzenia
Słowa z Niebios tu zstąpiły.

W Dzień Świąteczny, jak co roku,
Słowa te usłyszysz wszędzie:
“Ludziom dobrej woli — Pokój!”
“Niech na ziemi Pokój będzie!”

Lecz tylko do serc dziecięcych
Wejdzie Gość ów, pełen chwały,
Tam radości jest najwięcej,
Tam Dzień Święty trwa rok cały.

Tak więc, moja Panno miła,
Bez psot, życzę, i wyskoków,
Byś szczęśliwa w Święta była
I w całym tym Nowym Roku!
Boże Narodzenie, 1867

Rozdział I. W głąb króliczej nory

Alicja siedziała na brzegu obok siostry i była już bardzo znużona tym, że zupełnie nie ma co robić: raz czy dwa razy zajrzała do książki czytanej przez siostrę, ale nie było tam ilustracji, ani konwersacji. “A jaki może być pożytek z książki — pomyślała Alicja — w której nie ma ani ilustracji, ani konwersacji?”

Zaczęła więc rozważać w myśli (to znaczy, próbowała rozważać, bo upalny dzień sprawił, że stała się bardzo senna i niemądra), czy przyjemność uplecenia wianka ze stokrotek będzie większa niż wysiłek związany z wstawaniem i zrywaniem tych stokrotek, gdy niespodziewanie przebiegł obok niej Biały Królik o różowych oczach.

Nie było w tym niczego, aż tak bardzo godnego uwagi, ani też Alicja nie pomyślała, że to coś bardzo niezwykłego usłyszeć Królika mówiącego do siebie: — Och, mili moi! Och, mili moi! Spóźnię się! — (kiedy rozmyślała nad tym później, przyszło jej do głowy, że powinno było ją to zdziwić, lecz w owej chwili wszystko wydawało się zupełnie naturalne); ale kiedy Królik naprawdę wyjął z kieszonki kamizelki zegarek i spojrzawszy nań pobiegł dalej, Alicja zerwała się, bo błysnęła jej myśl, że nigdy jeszcze nie widziała Królika mającego kieszonkę kamizelki i zegarek, który mógłby z niej wyjąć; więc płonąc z ciekawości przebiegła łąkę w pościgu za nim, w sam czas, żeby zauważyć, że wskoczył do wielkiej nory króliczej na skraju żywopłotu.

Już w następnej chwileczce Alicja wpadła tam za nim, nie zastanawiając się w ogóle, jakim cudem uda jej się stamtąd wydostać.

Nora królicza biegła przez pewien czas prościuteńko jak tunel, ale później niepodziewanie zanurkowała w dół; tak niespodziewanie, że Alicja nie zdążyła nawet pomyśleć o tym, jak by się zatrzymać, i spostrzegła, że spada w głąb czegoś, co było, jak się wydawało, bardzo głęboką studnią.

Albo ta studnia była bardzo głęboka, albo może Alicja opadała tak powoli, bo lecąc w dół miała masę czasu, żeby się rozejrzeć i pomyśleć ze zdumieniem o tym, co ją może czekać za chwilę. Najpierw spróbowała spojrzeć w dół, żeby stwierdzić, do czego się zbliża, ale było za ciemno, żeby coś dostrzec: później przyjrzała się ścianom studni i spostrzegła, że zajmowały ją szafy i półki na książki: od czasu do czasu dostrzegła mapy i obrazy zawieszone na kołkach. W przelocie zdjęła z jednej z półek słoik z nalepką: “POMARAŃCZOWA MARMOLADA”, ale ku jej wielkiemu rozczarowaniu był on pusty, nie chciała upuszczać słoika w obawie, że może zabić kogoś w dole, więc spadając obok jednej z szaf wstawiła go do niej.

“No — powiedziała w myśli Alicja — po takim upadku jak ten za nic będę sobie miała spadnięcie ze schodów! Za jaką dzielną uznają mnie wszyscy w domu! Och, nawet gdybym spadła z dachu, nie pisnęłabym słówkiem!” (Co najprawdopodobniej okazałoby się zgodne z prawdą).

W dół, w dół, w dół. Czy ten upadek nigdy się nie skończy? — Ciekawe, ile już mil spadłam do tego czasu? — powiedziała na głos. — Pewnie zbliżam się do środka ziemi. Pomyślmy: to byłoby ze cztery tysiące mil w dół, jak mi się wydaje... — (bo, widzicie, Alicja nauczyła się wielu podobnych rzeczy w klasie i chociaż ze względu na brak słuchacza nie była to bardzo dobra okazja do popisywania się wiadomościami, ale warto było powtórzyć to sobie dla wprawy) — ...tąk, to chyba będzie taka odległość... ale, wobec tego, ciekawe, do jakiej Długości i Szerokości już dotarłam? — (Alicja nie miała najmniejszego wyobrażenia o tym, co to jest Szerokość albo Długość, ale sądziła, że słowa te brzmią ślicznie i dostojnie).

Po chwili znowu zaczęła: — Ciekawe, czy przelecę prościutko przez całą ziemię? Jakie to będzie dziwne, wynurzyć się pośród ludzi chodzących głową w dół! Zdaje się, że to antypaci... — (tym razem była nawet zadowolona, że nikt nie słucha, bo wcale nie zabrzmiało to jak tamto właściwe słowo) — ...ale będę musiała ich zapytać o nazwę kraju, w którym się znajduję, wiecie. Proszę pani, czy to Nowa Zelandia, czy Australia? — (mówiąc to starała się dygnąć... wyobraźcie sobie, dygnąć, kiedy spadacie w powietrzu! Czy myślicie, że udałoby się wam tego dokonać?) — A za jaką głupiutką dziewczynkę mnie uzna po takim zapytaniu! Nie, nie wolno pytać: może zobaczę to gdzieś wypisane. W dół, w dół, w dół. Ponieważ nie było niczego, czym można by się zająć, Alicja wkrótce znowu zaczęła mówić: — Myślę, że wieczorem Dina bardzo będzie za mną tęskniła! — (Dina była to kotka). Mam nadzieję, że będą pamiętali o talerzyku mleka dla niej na podwieczorek. Dino, moja droga! Jakbym chciała, żebyś tu była ze mną! Boję się, że w powietrzu nie ma żadnych myszy, ale mogłabyś ułowić nietoperza, a to już coś bardzo podobnego do myszy, wiesz. Ciekawa jestem, czy nie miewają koty na nietoperze ochoty? — I tu Alicja poczuła, że jest trochę śpiąca i zaczęła powtarzać sennie: — Czy nie miewają koty na nietoperze ochoty? Czy nie miewają koty na nietoperze ochoty? — a czasem: — Czy nietoperze ochoty nie miewają na koty? — bo widzicie, ponieważ nie umiała odpowiedzieć ani na jedno, ani na drugie z tych pytań, więc kolejność nie odgrywała tu żadnej roli. Poczuła, że zapada w drzemkę, i właśnie zaczęła śnić, że idzie tuż obok Diny i mówi do niej z powagą: — A teraz, Dino, powiedz mi prawdę: czy miałaś kiedyś ochotę na nietoperza? — gdy niespodziewanie, gruch! buch! upadła na stos gałązek i zwiędłych liści — i spadanie ustało.

Alicja nie poniosła najmniejszej szkody i już po chwileczce zerwała się na nogi: uniosła głowę, lecz w górze było zupełnie ciemno. Przed nią rozciągał się następny długi korytarz, a pędził nim ciągle jeszcze widoczny Biały Królik. Nie wolno było stracić ani chwilki. Alicja ruszyła jak wicher i zdążyła jeszcze usłyszeć Królika, który dobiegając do zakrętu, powiedział: — Ach, na me uszy i wąsy, jak późno już! — Była tuż za nim, ale gdy zakręciła, Królik zniknął z pola widzenia: znajdowała się w długiej, niskiej sali, oświetlonej szeregiem lamp zwisających spod sklepienia.

Sala miała wiele drzwi, ale wszystkie były zamknięte na klucz: a gdy Alicja przeszła tam i na powrót, próbując je kolejno otworzyć, zawróciła zasmucona ku środkowi sali, zastanawiając się, jakim sposobem potrafi kiedykolwiek wydobyć się stąd.

Niespodziewanie natknęła się na trójnogi stolik, całkowicie wykonany ze szkła: nie leżało na nim nic, prócz malusieńkiego złotego kluczyka, więc natychmiast przyszło jej do głowy, że może należy on do którychś drzwi sali, lecz niestety! albo zamki były za wielkie, albo kluczyk za mały, w każdym razie nie otworzyła nim żadnych drzwi. Mimo to, gdy po raz drugi rozpoczęła wędrówkę wokół sali, natknęła się na niską kotarę, której przedtem nie zauważyła; za tą kotarą znajdowały się niewielkie drzwiczki, wysokie na mniej więcej piętnaście cali: spróbowała wsunąć kluczyk w zamek i ku jej wielkiej uciesze — pasował!

Alicja otworzyła drzwiczki i odkryła, że znajduje się za nimi przejście niewiele szersze niż szczurza nora: uklękła i zajrzawszy w głąb przejścia, dostrzegła najpiękniejszy ogród, jaki kiedykolwiek moglibyście zobaczyć. Jakże zapragnęła wydostać się z tej mrocznej sali i móc błądzić pośród jasno ukwieconych klombów i chłodnych wodotrysków, ale nawet głowy nie mogła przesunąć przez framugę drzwi. — “A gdyby nawet udało mi się przesunąć głowę — pomyślała biedna Alicja — niewielki byłby z niej pożytek, pozbawionej ramion. Och, jakbym chciała wsunąć się W siebie jak luneta! Myślę, że mogłabym, gdybym tylko wiedziała, jak zacząć”. Bo, widzicie, tak wiele zdumiewających rzeczy wydarzyło się ostatnio, że zaczęła uważać już tylko nieliczne z nich za naprawdę niemożliwe. Osądziła, że niewiele będzie pożytku z czekania przy małych drzwiczkach, zawróciła więc w stronę stolika z niewielką nadzieją, że, być może, znajdzie na nim inny klucz lub co najmniej książkę z przepisami na to, jak człowiek może wsunąć się sam w siebie jak luneta: tym razem znalazła na stoliku niewielką butelkę ( — Która na pewno tu przedtem nie stała — powiedziała Alicja.), a do szyjki butelki przywiązana była papierowa etykietka ze słowami: “WYPIJ MNIE”, pięknie wydrukowanymi wielkimi literami.

Bardzo łatwo powiedzieć: “Wypij mnie”, ale roztropna mała Alicja wcale nie miała zamiaru robić tego w pośpiechu. — Nie, najpierw się przyjrzę — powiedziała — i sprawdzę, czy nie zaznaczono na niej “trucizna” — gdyż przeczytała już kilka milutkich opowiadanek o dzieciach, które spłonęły, zostały pożarte przez dzikie bestie albo spotkały je inne niemiłe rzeczy, a wszystko dlatego, że nie chciały pamiętać o wpajanych im przez przyjaciół paru prostych zasadach: takich jak ta, że rozpalony do czerwoności pogrzebacz oparzy cię, jeśli go będziesz trzymała zbyt długo, albo ta, że jeżeli zatniesz się bardzo głęboko nożem w palec, to zwykle ten palec krwawi; i nigdy nie zapominała o tym, że jeżeli wypijesz za wiele z butelki, na której napisano: “trucizna”, prędzej czy później musi ci to zaszkodzić.

Ale na tej butelce nie napisano: “trucizna”, więc Alicja odważyła się spróbować i odkrywszy, że zawartość jest bardzo smaczna (w rzeczywistości smakowała jak ciastko z wiśniami, zmieszane ze śmietanką, ananasem, pieczonym indykiem, ciągutką i gorącą grzanką posmarowaną masłem), szybko wypiła wszystko do dna.

— Jakie dziwne uczucie! — powiedziała Alicja. — Na pewno wsuwam się w siebie jak luneta! I rzeczywiście, tak właśnie się stało: była wysoka w tej chwili tylko na dziesięć cali i twarz jej się rozjaśniła, gdy pomyślała, że to akurat właściwy wzrost, który umożliwi przedostanie się przez maleńkie drzwiczki do tego pięknego ogrodu. Mimo to przeczekała jeszcze kilka minut, żeby stwierdzić, czy skurczy się jeszcze bardziej: trochę ją to niepokoiło. — Bo, wiecie, mogłoby się to zakończyć tak — powiedziała do siebie Alicja — że zniknęłabym cała jak wypalona świeca. Ciekawa jestem, jaka bym wtedy była? — I próbowała wyobrazić sobie, jak wygląda płomień świecy po zdmuchnięciu świecy, bo nie przypominała sobie, żeby kiedykolwiek widziała coś takiego.

Po pewnym czasie, widząc, że już nic więcj się nie dzieje, postanowiła wyjść od razu do ogrodu, ale, niestety, o biedna Alicjo! gdy podeszła do drzwi, odkryła brak małego złotego kluczyka, a kiedy zawróciła do stołu, żeby go wziąć, nie mogła tam w żaden sposób sięgnąć: dostrzegała go przez szkło zupełnie jak na dłoni i zrobiła wszystko, co było w jej mocy, żeby wspiąć się po jednej z nóg stołu, ale noga była za śliska; a kiedy wyczerpały ją te próby, biedna mała usiadła i wybuchnęła łzami.

— Nic ci nie da ten płacz! — powiedziała do siebie ostro Alicja. — Radzę ci się w tej chwili uspokoić! — Zwykle dawała sobie bardzo dobre rady (choć rzadko ich słuchała) i czasem łajała się tak surowo, że łzy jej stawały w oczach, przypominała sobie nawet, że raz próbowała wytargać się za uszy, kiedy oszukała samą siebie podczas gry w krokieta, którą rozgrywała przeciwko sobie, bo to zdumiewające dziecko bardzo lubiło udawać, że jest dwiema osobami. “Ale teraz nie przyda się na nic — pomyślała biedna Alicja — udawanie, że się jest dwiema osobami! Jak to, przecież pozostało mnie ledwie tyle, żeby wystarczyło na jedną czcigodną osobę!”

Wkrótce oko jej spoczęło na leżącym pod stołem niewielkim, szklanym pudełku: otworzyła je i znalazła wewnątrz maleńkie ciasteczko, na którym słowa: “ZJEDZ MNIE” zostały pięknie wypisane porzeczkami. — No, to je zjem — powiedziała Alicja — a jeżeli sprawi ono, że urosnę, będę mogła wziąć ten klucz; a jeżeli sprawi, że zmaleję, to przeczołgam się pod drzwiami: tak czy inaczej, wejdę do ogrodu i nie dbam to, co się stanie!

Zjadła mały kawałek i powiedziała do siebie z niepokojem: — W którą stronę? W którą stronę? — położywszy dłoń na czubku głowy, żeby wyczuć, w którą stronę będzie rosła; była zupełnie zaskoczona stwierdziwszy, że nie zmienia wymiarów. Zapewne zwykle tak bywa, kiedy ktoś zje ciastko, ale Alicja zaszła już tak daleko w oczekiwaniu wyłącznie niecodziennych zdarzeń, że życie przebiegające w zwykły sposób wydawało się jej nudne i głupie.

Wzięła się więc do dzieła i bardzo szybko skończyła to ciastko.

Rozdział II. Kałuża łez

Zdziwniej i zdziwniej! — zawołała Alicja (była tak zaskoczona, że na chwilę zapomniała zupełnie, jak posługiwać się poprawną angielszczyzną). — Wysuwam się teraz z siebie jak luneta, największa z wszystkich, jakie kiedykolwiek istniały! Żegnajcie, stopy! — (bo kiedy spojrzała w dół na swe stopy, wydało jej się, że znikają już z pola widzenia, tak bardzo się oddaliły). “O, moje biedne, maleńkie stopki, ciekawa jestem, kto będzie wam teraz wkładał wasze buciki i pończochy, moje wy najdroższe? Pewna jestem, że ja nie będę mogła tego dokonać! Będę o wiele za daleko, żeby się wami kłopotać: musicie sobie teraz dawać radę tak, jak potraficie — ale muszę być miła dla nich — pomyślała Alicja — bo nie pójdą tam, gdzie ja będę chciała iść! Niech się zastanowię, na każde Boże Narodzenie dostaną ode mnie nową parę butów”.

I dalej planowała w duchu, jak się do tego zabierze.

“Muszą być przesłane przez posłańca — pomyślała — ale jakie to będzie zabawne wysyłanie prezentów swoim własnym stopom! A jak dziwnie będzie się adresowało!

Och, mili moi, co za bzdury wygaduję!”

W tej samej chwili głowa jej stuknęła o sklepienie sali: i rzeczywiście, miała teraz nieco więcej niż dziewięć stóp wzrostu, więc natychmiast podniosła mały złoty kluczyk i ruszyła biegiem ku drzwiom prowadzącym do ogrodu.

Biedna Alicja! Zrobiła wszystko, co mogła, to znaczy położyła się na boku i spojrzała jednym okiem na ogród; ale przedostanie się tam było teraz bardziej beznadziejne niż kiedykolwiek: usiadła i znowu wybuchnęła łzami.

— Powinnaś się wstydzić — powiedziała Alicja — taka wielka dziewczyna jak ty — (śmiało mogła tak powiedzieć) — żeby płakać w ten sposób! Przestań w tej chwili, mówię ci! — Ale mimo to płakała dalej, wylewając całe galony łez, aż wreszcie utworzyła się wokół niej wielka kałuża, głęboka na mniej więcej cztery cale i rozlewająca się w głąb sali. Po pewnym czasie usłyszała tupot maleńkich stóp w oddaleniu i pospiesznie osuszyła oczy, żeby zobaczyć, co nadchodzi. Był to Biały Królik powracający we wspaniałym stroju z parą białych kozłowych rękawiczek w jednej ręce i wielkim wachlarzem w drugiej: zbliżył się pospiesznym truchcikiem, a nadchodząc mruczał do siebie: — Och, Księżna, Księżna! Ileż okrucieństwa okaże, jeśli kazałem jej czekać na siebie! — Alicja popadła już w taką rozpacz, że gotowa była błagać kogokolwiek o pomoc: gdy Królik był już blisko, zaczęła cichym, bojaźliwym głosem: — Jeżeli mi wolno, proszę pana... — Królik drgnął gwałtownie, upuścił białe kozłowe rękawiczki i wachlarz — i pędem umknął w ciemność.

Alicja podniosła wachlarz i rękawiczki, a że w sali było bardzo gorąco, wachlowała się bez przerwy, mówiąc: — Mili moi, mili moi! Jakże zagadkowe jest dzisiaj wszystko! A wczoraj wszystko przebiegało jak co dnia; ciekawa jestem, czy zmieniłam się w ciągu nocy? Dajcie mi się zastanowić: czy byłam taka sama budząc się dziś rano? Nieomal myślę, że pamiętam, jakbym się czuła trochę inaczej. Ale jeżeli nie jestem sobą, następne pytanie brzmi: — Kim, na Boga, jestem? Ach, oto wielka zagadka! — I zaczęła przebiegać w myśli wszystkie znajome dzieci, będące w tym samym wieku, co ona, żeby sprawdzić, czy mogła się przemienić w któreś z nich.

— Jestem pewna, że nie jestem Adą — powiedziała — bo jej włosy opadają takimi długimi lokami, a moje wcale nie układają się w loki, i jestem pewna, że nie mogę być Mabel, bo ja wiem o najrozmaitszych rzeczach, a ona, och, ona wie tak niewiele! Poza tym, ona jest nią, a ja jestem mną i... och, mili moi, jak zagadkowe jest to wszystko! Spróbuję, czy wiem to wszystko, co kiedyś wiedziałam. Zobaczmy: cztery razy pięć jest dwanaście, a cztery razy sześć jest trzynaście, a cztery razy siedem jest... och, mili moi! Nigdy nie dobrnę do dwudziestu w tym tempie! Ale przecież Tabliczka Mnożenia nic jeszcze nie oznacza: spróbujmy Geografii. Londyn jest stolicą Paryża, a Paryż jest stolicą Rzymu, a Rzym... nie, pewna jestem, że wszystko pokręciłam! Musiałam przemienić się w Mabel! Spróbuję powiedzieć: Jak skrzętnie, mały... — i skrzyżowawszy dłonie na podołku, jak gdyby dla wyrecytowania zadanej lekcji, zaczęła powtarzać, ale głos jej brzmiał ochryple i obco, a słowa przybywały nie te same, co dawniej:


Jak skrzętnie, mały krokodylu,
Dbasz o swój ogon czysty.
Wciąż polewając wodą z Nilu
Każdą z łusek srebrzystych!

Jakże uśmiecha się pogodnie
Paszczęka twoja słodka,
Gdy rybki małe tak łagodnie
Zaprasza, ach, do środka!
 

— Jestem pewna, że to nie są właściwe słowa — powiedziała biedna Alicja i oczy jej znów wypełniły się łzami, gdy mówiła dalej: — Mimo wszystko na pewno jestem Mabel i zamieszkam w tym nędznym małym domku i nie będę miała prawie żadnych zabawek i, och, tyle nauki przy każdej lekcji! Nie, postanowiłam już: jeżeli jestem Mabel, pozostanę tutaj! Nic im nie przyjdzie z wtykania tu głów i mówienia: “Wróć na górę, kochanie!” Spojrzę tylko w górę i powiem: “Kim jestem? To przede wszystkim, mi powiedzcie”, a później, jeżeli będzie mi się podobało być tą osobą, wrócę na górę: jeżeli nie, zostanę tu, na dole, póki nie stanę się kim innym... ale, och, mili moi! — zawołała Alicja wybuchając nagle łzami — ale jakbym chciała, żeby zechcieli tu wetknąć głowy! Jestem tak bardzo udręczona samotnością tutaj!

Mówiąc to, spojrzała w dół na swoje dłonie i ze zdumieniem stwierdziła, że udało jej się wsunąć jedną z małych, białych rękawiczek Królika. “Jak mogłam tego dokonać? — pomyślała. — Pewnie znowu maleję”. Wstała, podeszła do stolika, żeby zmierzyć przy jego pomocy swoi wzrost, i odkryła, że ma teraz nie więcej niż dwie stopy i kurczy się gwałtownie: szybko pojęła, że przyczyną tego był wachlarz, więc upuściła go pospiesznie, w sam czas, żeby uniknąć skurczenia się aż do skutku.

— Niewiele brakowało! — powiedziała Alicja, porządnie przestraszona tak nagłą zmianą, ale bardzo zadowolona, że istnieje nadal. — A teraz, do ogrodu! — I pobiegła pędem ku drzwiczkom, lecz niestety! drzwiczki były nadal zamknięte, a maleńki złoty kluczyk leżał na szklanym stole jak przedtem. “I wszystko jest gorzej niż kiedykolwiek — pomyślało biedne dziecko — bo nigdy nie byłam tak mała jak teraz, nigdy! I oświadczam, że to, co się dzieje, jest już nazbyt paskudne!”

Mówiąc to, pośliznęła się i w następnej chwili, chlup! była już po szyję w słonej wodzie. Najpierw przyszło jej do głowy, że musiała w jakiś sposób wpaść do morza. — W takim razie będę mogła powrócić koleją — powiedziała do siebie. (Alicja była raz w życiu nad morzem i doszła do generalnego wniosku, że gdziekolwiek udasz się na angielskim wybrzeżu, musisz znaleźć pewną ilość kabin kąpielowych w morzu, pewną ilość dzieci grzebiących w piasku drewnianymi szpadelkami, w głębi rząd domków do wynajęcia, a za nimi dworzec kolejowy). Ale już wkrótce stwierdziła, że znajduje się w kałuży łez, którą wypłakała mając dziewięć stóp wzrostu.

— Och, czemu tyle płakałam! — powiedziała Alicja płynąc w koło i poszukując brzegu, na który mogłaby się wydostać. — Przypuszczam, że zostanę teraz za to ukarana utopieniem we własnych łzach! Z całą pewnością będzie to zdumiewające! Ale wszystko dziś jest zdumiewające. W tej samej chwili usłyszała, że nie opodal w kałuży coś pluszcze; podpłynęła bliżej, żeby dowiedzieć się, co to jest: najpierw pomyślała, że musi to być mors albo hipopotam, ale natychmiast przypomniała sobie, jak mała jest teraz, i szybko domyśliła się, że to tylko mysz, która zapewne pośliznęła się i wpadła tak samo jak ona.

“Czy byłby jakiś pożytek z odezwania się do tej myszy? — pomyślała Alicja. — Wszystko jest tak przedziwne tu w dole, że nie zdziwiłoby mnie wcale, gdyby umiała mówić: bądź co bądź, nie zaszkodzi spróbować”. Więc zaczęła: — Myszko, czy wiesz, którędy można wydostać się z tej kałuży? Bardzo mnie zmęczyło pływanie w niej. O, Myszko! (Alicja sądziła, że jest to właściwy sposób przemawiania do myszy, nigdy przedtem nie próbowała robić czegoś podobnego, ale zapamiętała dostrzeżone raz w Gramatyce Łacińskiej brata: “Kto co myszka — kogo czego myszki — komu czemu myszce — kogo co myszkę — O, myszko!”) Myszka przyjrzała się jej badawczo i Alicji wydało się, że mrugnęła jednym ze swych małych oczek, ale nie powiedziała nic.

“Być może, nie rozumie po angielsku — pomyślała Alicja. — Wydaje mi się, że to francuska mysz, która przywędrowała tu z Wilhelmem Zdobywcą”. (Gdyż, pomimo całej swej znajomości historii, Alicja nie miała jasnego poglądu na to, ile czasu upłynęło od rozmaitych wydarzeń). Zaczęła więc ponownie: — Ou est ma chatte? — co było pierwszym zdaniem w jej podręczniku do nauki francuskiego. Myszka wykonała nagły skok w górę i zadygotała od stóp do głów z przerażenia. — Och, proszę mi wybaczyć! — zawołała pośpiesznie Alicja w obawie, że mogła zranić uczucia biednego zwierzęcia. — Zupełnie zapomniałam, że nie lubisz kotów.

— Nie lubić kotów! — zawołała Myszka wysokim, przejmującym głosem. — Czy ty, będąc mną, lubiłabyś koty? — Cóż, zapewne nie — powiedziała Alicja pojednawczo — nie gniewaj się o to. A jednak chciałabym ci pokazać naszą kotkę Dinę. Myślę, że od razu polubiłabyś koty, gdybyś tylko ją zobaczyła. Jest takim kochanym, cichym stworzeniem — ciągnęła dalej Alicja, na pół do siebie, przepływając leniwie kałużę tam i na powrót — i siada, mrucząc tak ładnie, przy kominku, liżąc łapki i myjąc sobie buzię... i taka jest przyjemna i miękka, kiedy się ją bierze na kolana... i tak znakomicie łowi myszy... och, proszę mi wybaczyć! — zawołała Alicja ponownie, gdyż tym razem Myszka najeżyła się cała i na pewno była naprawdę obrażona. — Nie będziemy już o niej rozmawiały, jeżeli nie życzysz sobie tego.

— Nie będziemy, rzeczywiście! — zawołała Myszka, która trzęsła się aż po czubek ogona. — Jak gdybym ja mogła rozmawiać na taki temat! W naszej rodzinie koty były zawsze znienawidzone: nikczemne, podłe, wulgarne stworzenia! Nie chcę już więcej o nich słyszeć!

— Ode mnie nie usłyszysz! — powiedziała Alicja chcąc pospiesznie zmienić temat rozmowy. — Czy jesteś... czy lubisz... czy lubisz psy? — Myszka nie odpowiedziała, więc Alicja gorliwie ciągnęła dalej: — Jest taki miły mały piesek w naszym sąsiedztwie, którego bardzo chciałabym ci pokazać! Mały ognistooki terier, wiesz, z, och, taką długą, kudłatą, brązową sierścią! I przynosi rzeczy, jeżeli mu się je rzuci, i potrafi usiąść i prosić o obiad, i robi najrozmaitsze rzeczy... nie mogę sobie przypomnieć nawet połowy z nich... i należy do farmera, wiesz, który mówi, że jest bardzo pożyteczny, wart chyba ze sto funtów! Mówi, że morduje wszystkie szczury i... och, mili moi! — zawołała Alicja żałośnie. — Obawiam się, że znowu ją obraziłam! — Gdyż Myszka odpływała od niej z całą szybkością, na jaką umiała się zdobyć, aż wzburzyła się powierzchnia kałuży.

Zawołała więc za nią łagodnie: — Myszko droga! Wróć tu, a nie będziemy mówiły ani o kotach, ani o psach, jeżeli ich nie lubisz! — Usłyszawszy to, Myszka zawróciła i powoli przypłynęła ku niej: oblicze jej było zupełnie blade (“z wściekłości” — pomyślała Alicja) i powiedziała drżącym szeptem: — Wyjdźmy na brzeg, a wtedy opowiem ci moją historię i zrozumiesz, czemu nienawidzę kotów i psów.

Był już najwyższy czas, żeby wyjść, bo w kałużę powpadało tyle ptaków i zwierząt, że zrobiło się ciasno: była tam Kaczka i Dodo, Papuga i Orlątko, i wiele innych dziwnych stworzeń. Alicja skierowała się ku brzegowi i całe to zgromadzenie popłynęło za nią.

Rozdział III. Wyścig kumotrów i ogonopowieść

Rzeczywiście stanowiły przedziwnie wyglądające zgromadzenie, gdy zebrały się tak nad brzegiem — ptaki o zabrudzonych szlamem piórach, zwierzęta o przylegającej do skóry sierści, wszystkie ociekające wodą, gniewne i przygnębione.

Jasne, że pierwszym pytaniem, na które należało odpowiedzieć, było: jak się osuszyć? Zaczęły się nad tym naradzać i już po kilku minutach wydało się Alicji zupełnie naturalne, że rozmawia z nimi tak poufale, jak gdyby znała je wszystkie od urodzenia. Przeprowadziła długą dyskusję z Papugą, która wreszcie nastroszyła się i zaczęła powtarzać w kółko: — Jestem starsza niż ty, więc na pewno wiem lepiej. — Nie wiedząc, ile ptak ma lat, Alicja uznała to za nie do przyjęcia, a ponieważ Papuga zdecydowanie odmówiła podania swego wieku, rozmowa stanęła na martwym punkcie.

Wreszcie Myszka, która wydawała się pomiędzy nimi osobą o pewnym znaczeniu, zawołała: — Siadajcie wszyscy i wysłuchajcie mnie! Już ja was potrafię zaraz odpowiednio osuszyć! — Usiedli wszyscy natychmiast, otaczając Myszkę szerokim kręgiem. Alicja zaczęła wpatrywać się w nią z niepokojem, gdyż była pewna, że zaziębi się paskudnie, jeżeli nie wyschnie prędko.

— Ahem! — chrząknęła Myszka z godnością. — Czy wszyscy jesteście gotowi? Jest to najsuchsza rzecz, jaką znam. I cisza wszyscy, jeśli wolno prosić! “Wilhelm Zwycięzca, którego sprawę popierał papież, wkrótce został uproszony przez Anglików, którzy potrzebowali wodza i od dawna przywykli do przywłaszczeń i podbojów. Edwin i Morcar, hrabiowie Mercji i Northumbrii...”

— Och! — powiedziała Papuga i wstrząsnął nią dreszcz.

— Wybacz mi! — powiedziała Myszka uprzejmie, lecz ze zmarszczonymi brwiami. — Ale czy to ty odezwałaś się?

— Ja? Nie! — powiedziała Papuga pospiesznie.

— Wydawało mi się, że tak — powiedziała Myszka. — Więc ciągnę rzecz dalej. “Edwin i Morcar, hrabiowie Mercji i Northumbrii, opowiedzieli się za nim, a nawet Stigand, arcybiskup Canterbury i patriota, znajdował to celowym...”

— Co znajdował? — powiedziała Kaczka.

— Znajdował to — odparła Myszka z pewnym rozdrażnieniem — oczywiście, wiesz chyba, co “to” znaczy.

— Wiem dobrze, co “to” znaczy, gdy to znajdują — powiedziała Kaczka — zwykle jest to żaba albo glista. Pytanie brzmiało, co znajdował arcybiskup?

Myszka nie wzięła pod uwagę tego pytania, lecz pospiesznie mówiła dalej: —...znajdował to celowym, aby udać się wraz z Edgarem Atheling na spotkanie Wilhelma i zaofiarować mu koronę. Postępowanie Wilhelma było początkowo nacechowane skromnością. Lecz zuchwalstwo jego Normanów...” No, i jak tam, kochanie? — zwróciła się do Alicji.

— Jestem mokra, jak byłam — powiedziała Alicja melancholijnym tonem. — Zdaje się, że mnie to w-ogóle nie osusza.

— W takim wypadku — powiedział Dodo powstając z godnością — wnoszę o odroczenie zebrania dla natychmiastowego przyjęcia bardziej energicznych środków zapobiegawczych.

— Mów po angielsku! — powiedziało Orlątko. — Nie znam znaczenia nawet połowy tych długich słów, a co więcej, nie wierzę, żebyś ty je znał! — I Orlątko pochyliło głowę, żeby ukryć uśmiech: niektóre inne ptaki zachichotały półgłosem.

— Mówiąc to, miałem na myśli — powiedział Dodo urażonym tonem — że najlepszą rzeczą, aby nas osuszyć, byłby Wyścig Kumotrów.

— Co to jest Wyścig Kumotrów? — powiedziała Alicja; nie dlatego, żeby bardzo chciała się dowiedzieć, lecz dlatego że Dodo urwał, jak gdyby sądząc, że kto inny powinien teraz zabrać głos, ale nikt inny nie wydawał się skłonny do powiedzenia czegokolwiek.

— No cóż — powiedział Dodo — najłatwiej wyjaśnić to, przystępując do dzieła. — (A ponieważ i wy zechcecie może spróbować tego któregoś zimowego dnia, opowiem wam, jakie były przygotowania Dodo).

Po pierwsze, nakreślił tor wyścigowy, mniej więcej przypominający koło ( — Dokładny kształt nie ma znaczenia — powiedział), a później całe zgromadzenie ustawiło się, to tu, to tam, wzdłuż toru. Nie było żadnego: “Raz, dwa, trzy i start!”, lecz każdy rozpoczynał i kończył bieg, kiedy przyszła mu na to ochota, tak że niełatwo było stwierdzić, kiedy nastąpiło zakończenie wyścigu. Jednak gdy biegli już około pół godziny i wyschli już zupełnie, Dodo zawołał nagle: — Wyścig zakończony! — i wszyscy stłoczyli się wokół niego, dysząc i pytając: — Ale kto wygrał?

Na pytanie to Dodo nie mógł odpowiedzieć bez długiego namysłu i stał przez pewien czas z palcem przytkniętym do czoła (w pozie, w jakiej zwykle widujecie Shakespeare’a, na przedstawiających go wizerunkach), podczas gdy pozostali oczekiwali w milczeniu. Wreszcie Dodo powiedział: — Wszyscy wygrali i każdy musi otrzymać nagrodę.

— Ale kto ma dawać nagrody? — zapytano chóralnie.

— Jak to? Ona, oczywiście — powiedział Dodo. Wskazał palcem i całe zgromadzenie natychmiast stłoczyło się wokół niej wołając bezładnie: — Nagrody! Nagrody!

Zupełnie nie wiedząc, co począć, zrozpaczona Alicja wsunęła rękę do kieszeni i wyciągnęła z niej pudełko cukierków (na szczęście słona woda nie przeniknęła do nich), i rozdała je naokół jako nagrody. Wypadło dokładnie po cukierku na każdego.

— Ale ona sama też musi dostać nagrodę — powiedziała Myszka.

— Oczywiście — odparł Dodo z wielką godnością. — Co jeszcze masz tam w kieszeni? — dokończył zwracając się ku Alicji.

— Naparstek tylko — powiedziała Alicja ze smutkiem.

— Podaj mi go — powiedział Dodo.

Raz jeszcze wszyscy stłoczyli się wokół niej, podczas gdy Dodo z powagą wręczył jej w darze naparstek, mówiąc: — Upraszamy cię oto o przyjęcie tego doskonałego naparstka. — Gdy zakończył tę krótką przemowę, wszyscy wznieśli okrzyk.

Alicja pomyślała, że cała ta sprawa jest absurdalna, ale nie ośmieliła się wybuchnąć śmiechem, gdyż wszyscy oni wydawali się tak poważni, a że nie przyszło jej do głowy nic, co mogłaby powiedzieć, skłoniła się tylko i przyjęła naparstek, starając się wyglądać tak poważnie, jak umiała.

Z kolei należało zjeść cukierki: spowodowało to nieco zgiełku i zamieszania, gdyż wielkie ptaki uskarżały się, że nie mogą ich nawet posmakować, a małe dławiły się i trzeba je było klepać po grzbiecie. Wszystko to jednak wreszcie minęło i znów zasiedli kręgiem, prosząc Myszkę, żeby opowiedziała im coś jeszcze.

— Obiecałaś, że opowiesz mi o swoim losie — powiedziała Alicja — i o tym, dlaczego nienawidzisz... K i P — dodała szeptem, obawiając się, że urazi ją ponownie.

— O, goni smutny i długi mnie los, smutny i długi jak ta opowieść! — powiedziała Myszka, zwracając się ku Alicji i wzdychając.

— Ogon i smutny, i długi? — powiedziała Alicja spoglądając ze zdumieniem na jej ogon. — Długi tak, ale dlaczego mówisz, że smutny? — I zastanawiała się dalej nad tą zagadką, w czasie gdy Myszka mówiła. A jej ogonopowieść wydała się Alicji mniej więcej taka:


Kiedyś raz
Myszka mała
Kota Złego
spotkała.
“W sądzie chcę
cię oskarżyć!” —
rzekł Kot Zły
widząc Mysz
“Radzę ci, nie
uciekaj i
na proces
tu czekaj
Nudzę się
już od rana,
więc uczynię
to dziś”.
Rzekła Mysz:
“Hej, kolego!
Cóż to? Sąd bez
sędziego, bez przy-
sięgłych, obrońcy
i woźnego
chcesz mieć?”
Na to Kot:
“Adwokatem,
sędzią,
woźnym
i katem
ja sam
będę
Ja sam
też
ska-
żę
cie-
bie
na
śmierć”.
 

— W ogóle nie słuchasz! — powiedziała z przyganą Myszka do Alicji. — O czym myślisz?

— Przepraszam cię bardzo — odparła Alicja potulnie — zdaje się, że doszłaś do piątego skrętu?

— Zupełnie możliwe — powiedziała Myszka bez przekonania, nie zrozumiawszy.

— Supeł, niemożliwe! — zawołała Alicja, zawsze gotowa do usług i spoglądająca na nią niepewnie. — Och, pozwól mi go rozplatać!

— Nie uczynisz niczego podobnego — powiedziała Myszka wstając i gotując się do odejścia. — Obrażasz mnie wygadując podobne nonsensy! — Wcale nie miałam zamiaru! — powiedziała Alicja błagalnie. — Ale tak łatwo cię urazić, wiesz!

Myszka burknęła tylko coś w odpowiedzi.

— Proszę, wróć i dokończ tę opowiastkę o sobie! — zawołała za nią Alicja. Wszyscy powtórzyli to chórem, ale Myszka tylko potrząsnęła głową ze zniecierpliwieniem i zaczęła oddalać się nieco szybciej.

— Jaka szkoda, że nie chciała zostać! — westchnęła Papuga, gdy tylko Myszka znikła im z oczu. A stara Krabica skorzystała z tej okazji i zwróciła się do córki: — Ach, moja miła! Niech to stanie się dla ciebie lekcją, abyś nigdy nie dała się ponieść złości! — Zamknij buzię, mamo! — palnęła natychmiast młoda Krabiczka. — Nawet ostryga straciłaby przy tobie cierpliwość!

— Och, jak bardzo chciałabym, żeby Dina tu była! Pewna jestem, że bardzo bym tego chciała! — powiedziała Alicja na głos, nie zwracając się do nikogo w szczególności. — Ona z całą pewnością prędko sprowadziłaby ją z powrotem!

— A kim jest owa Dina, że ośmielę się zadać to pytanie? — zapytała Papuga.

Alicja odparła jak najchętniej, bo zawsze była gotowa mówić o swojej pieszczoszce: — Dina to nasza kotka. I tak kapitalnie łowi myszy, nie wyobrażacie sobie nawet jak! I, och, jakbym chciała, żebyście ją zobaczyli, kiedy poluje na ptaki! Jak tylko dopadnie jakiegoś małego ptaszka, zjada go w mgnieniu oka!

Przemowa ta spowodowała wyraźne poruszenie całego zgromadzenia. Część ptaków odeszła szybko; stara Sroka, otuliwszy się szczelnie szalem, rzuciła: — Rzeczywiście, czas już do domu: ten nocny powiew nie służy mojej krtani! — A Kanarek zaczął drżącym głosem zwoływać swoje dzieci: — Chodźcie już, miłe moje! Najwyższy czas do łóżka! — Rozeszły się pod najrozmaitszymi pozorami i wkrótce Alicja została sama.

— Czemu wspomniałam o Dinie! — powiedziała do siebie melancholijnym tonem. — Zdaje się, że tu, w dole, nikt jej nie lubi, chociaż pewna jestem, że to najlepszy kot na całym świecie! Och, moja miła Dino! Ciekawa jestem, czy zobaczę cię kiedyś znowu! — I tu biedna Alicja znowu wybuchnęła płaczem, bo uczuła, że jest bardzo stęskniona i strapiona. Lecz po krótkiej chwili dobiegł do niej z dala tupot maleńkich stóp i szybko uniosła głowę, na pół uwierzywszy, że to Myszka zmieniła zamiar i powraca dla dokończenia swej opowieści.

Rozdział IV. Królik wysyła małego Billa

Był to Biały Królik powracający powolnym truchcikiem i rozglądający się niespokojnie, jak gdyby coś zgubił. Usłyszała, że mruczy do siebie: — Księżna! Księżna! O, na moje najdroższe łapki! O, na moje futerko i wąsy! Każe mnie stracić, to pewne jak fakt, że łasice są łasicami! Ciekawe, gdzie mogłem je upuścić? — Alicja natychmiast odgadła, że poszukuje wachlarza i białych kozłowych rękawiczek, więc pragnąc mu dopomóc, rozpoczęła poszukiwania, ale nigdzie nie można było ich dostrzec... wszystko wydawało się odmienione od czasu, gdy wpadła do kałuży; wielka sala, a wraz z nią szklany stolik i drzwiczki zniknęły zupełnie.

Królik spostrzegł wkrótce myszkującą tu i tam Alicję i zwrócił się ku niej wołając gniewnym głosem: — Hej, Anno Mario, a cóż ty tu robisz? W tej chwili masz pobiec do domu po mój wachlarz i rękawiczki! Pędź, szybko! — Alicję przestraszyło to tak, że nie czyniąc najmniejszej nawet próby wyjaśnienia Królikowi jego omyłki, ruszyła biegiem w kierunku, który jej wskazał.

— Wziął mnie za swoją służącą — powiedziała do siebie biegnąc. — Jakże będzie zdumiony, kiedy odkryje, kim jestem! Ale dobrze zrobię przynosząc mu jego wachlarz i rękawiczki... to znaczy, jeżeli uda mi się je znaleźć. — Powiedziawszy to natknęła się niespodziewanie na schludny mały domek o drzwiach ozdobionych lśniącą mosiężną tabliczką z wygrawerowanym nazwiskiem “B. KRÓLIK”. Weszła bez pukania i pognała w górę po schodach, bardzo przestraszona możliwością napotkania prawdziwej Anny Marii i wyproszenia z domu, nim odnajdzie wachlarz i rękawiczki.

— Jakże zdumiewające wydaje się — powiedziała do siebie Alicja — takie bieganie z poleceniami od Królika! Przypuszczam, że teraz z kolei Dina będzie wysyłała mnie z poleceniami! — I spróbowała wyobrazić sobie, jak by to było: “Panno Alicjo! Proszę tu przyjść natychmiast i przygotować się do przechadzki!”, “Przyjdę za chwilę, nianiu! Ale, aż do powrotu Diny, muszę czatować przy mysiej dziurze i pilnować, żeby mysz się nie wydostała”. — Ale nie sądzę — ciągnęła Alicja — żeby dali Dinie mieszkać w domu, gdyby zaczęła pomiatać ludźmi w podobny sposób!

W tej samej chwili weszła do malutkiego, czyściutkiego pokoiku, posiadającego pod oknem stolik, na którym (tak jak tego pragnęła) leżał wachlarz i dwie czy trzy pary maleńkich, białych, kozłowych rękawiczek: podniosła wachlarz i jedną parę rękawiczek, ale w chwili gdy miała opuścić pokój, oko jej spoczęło na niewielkiej butelce stojącej w pobliżu zwierciadła. Tym razem nie była ona zaopatrzona w etykietkę z napisem: “WYPIJ MNIE”, lecz nie zważając na to, Alicja wyjęła korek i przytknęła ją do warg. — Wiem, że ile razy zjadłam tu coś albo wypiłam — powiedziała do siebie — z reguły następowało coś interesującego: więc po prostu sprawdzę, czego dokona ta butelka. Mam ogromną nadzieję, że sprawi, abym znów urosła, bo naprawdę bardzo już mnie udręczyło bycie taką maleńką osóbką! W rzeczywistości butelka dokonała tego o wiele prędzej, niż można było oczekiwać: zanim wypróżniła połowę naczynia, dotknęła głową sufitu i skuliła się, żeby uniknąć złamania karku. Pospiesznie odstawiła butelkę, mówiąc do siebie: — To zupełnie dosyć... Mam nadzieję, że więcej nie urosnę... W tej chwili jestem już taka, że nie mogłabym wydostać się drzwiami... Jak bardzo chciałabym wypić mniej, niż wypiłam!

Niestety! Było to spóźnione pragnienie! Rosła nadal i po krótkiej chwili musiała uklęknąć na podłodze: minęła jeszcze minuta i nawet na to zabrakło miejsca, więc położyła się na podłodze, opierając łokieć jednej ręki o drzwi i osłaniając głowę drugą ręką. Ale rosła nadal, więc chwyciwszy się ostatniej deski ratunku, wysunęła jedną rękę przez okno i jedną nogę wetknęła do kominka, mówiąc do siebie: — Bez względu na to, co się teraz wydarzy, więcej nie mogłam zdziałać. Ale co się ze mną stanie?

Na szczęście mała magiczna butelka wypełniła już swe zadanie i Alicja przestała rosnąć: ale nadal było jej bardzo niewygodnie, a że nie wydawało się, aby istniała jakakolwiek szansa wydostania się kiedyś z tego pokoiku, nic dziwnego, że przygnębiło ją to.

“O wiele milej było w domu — pomyślała biedna Alicja — kiedy nie rosłam i nie malałam bez przerwy, i nie pomiatały mną myszy i króliki. Niemal chciałabym nigdy nie widzieć tej króliczej nory, do której wpadłam... a jednak... a jednak... takie życie jest ciekawe! Chciałabym wiedzieć, co się naprawdę ze mną stało! Czytając bajki myślałam, że tego rodzaju rzeczy nie mogą się zdarzyć w rzeczywistości, a oto teraz jestem tu, po uszy w jednej z nich! Powinno się o mnie napisać książkę, na pewno powinno się! Kiedy dorosnę, sama ją napiszę... ale przecież już jestem dorosła”. I dodała żałosnym głosem: — W każdym razie, tu już nie ma miejsca, żeby bardziej dorosnąć.

“Ale w takim razie — pomyślała Alicja — czy nigdy nie będę starsza niż w tej chwili? To byłoby w pewien sposób pocieszające... nigdy nie być staruszką... ale w takim razie... zawsze będą jakieś lekcje i zawsze trzeba będzie się uczyć! Och, tego nie chciałabym wcale!”

— Ach, Alicjo, jesteś niemądra! — odpowiedziała sobie. — Jak możesz uczyć się tutaj?

Jest zaledwie dość miejsca dla ciebie, a nie ma go wcale dla podręczników!

I tak ciągnęła, stając raz po jednej stronie, raz po drugiej, aż przemieniła to w prawdziwą rozmowę, ale po kilku minutach usłyszała na zewnątrz jakiś głos, więc urwała, żeby posłuchać.

— Anno Mario! Anno Mario! — powiedział głos. — Natychmiast przynieś mi rękawiczki! — Później rozległ się tupot maleńkich stóp na schodach. Alicja pojęła, że to powraca poszukujący jej Królik, lecz zupełnie zapomniawszy, że jest teraz tysiąc razy większa niż on i nie ma żadnego powodu, żeby się go obawiać, zadrżała tak, aż dom zadygotał.

Królik zbliżył się do drzwi i spróbował je tworzyć, lecz że otwierały się one do wewnątrz i były mocno przyciśnięte łokciem Alicji, więc próba ta zakończyła się niepowodzeniem. Usłyszała go, mówiącego do siebie: — Więc obejdę dom dokoła i dostanę się do środka oknem. “Nie zrobisz tego!” — pomyślała Alicja i odczekawszy aż do chwili, kiedy wydało się jej, że słyszy Królika tuż za oknem, wysunęła niespodziewanie rękę i zamknęła dłoń w powietrzu. Nie schwytała niczego, ale usłyszała nikły okrzyk i trzask pękającego szkła, z czego wywnioskowała, że wpadł w szklarnię z ogórkami albo w inne podobne urządzenie. Potem rozległ się gniewny głos Królika: — Pat! Pat! Gdzie jesteś? — A później głos, którego nie słyszała nigdy przedtem, powiedział: — Przecie tu jestem! Wykopuję jabłka, wasza czcigodność!

— Jabłka sobie wykopujesz, doprawdy! — powiedział Królik gniewnie. — Podejdź tu!

Pomóż mi się z tego wydostać! — (Nowe odgłosy pękającego szkła).

— A teraz, Pat, powiedz mi, co jest tam w oknie?

— Pewnikiem ręka, wasza czcigodność! — (wymawiał “rynka”).

— Ręka, ty cymbale! Czy widział kto kiedykolwiek taką rękę? Jak to, przecież zajmuje całe okno!

— Pewnikiem, że zajmuje, wasza czcigodność. Ale tak czy owak, to przecie ręka!

— W każdym razie, nie ma żadnej przyczyny, aby się tam znajdowała. Ruszaj i zabierz ją stamtąd!

Po tych słowach nastąpiło długie milczenie i Alicja słyszała tylko, od czasu do czasu, wymawiane szeptem: — Pewnikiem, że mi się nie podoba, wasza czcigodność, wcale mi się nie podoba! — Rób, co ci każą, ty tchórzu! — Ponownie rozwarła dłoń i zacisnęła ją w powietrzu. Tym razem usłyszała dwa nikłe okrzyki i nowe odgłosy pękającego szkła. “Ileż tam musi być tych szklarni z ogórkami! — pomyślała Alicja. — Ciekawa jestem, co zrobią teraz! Jeżeli chcą wyciągnąć mnie przez okno, to szczerze pragnęłabym, żeby potrafili tego dokonać. Z pewnością nie chciałabym tu dłużej pozostawać!”

Czekała przez pewien czas, ale niczego więcej już nie usłyszała. Wreszcie rozległ się turkot kół małego wózka i dźwięk wielu, rozbrzmiewających równocześnie, głosów; doszły ją słowa: — Gdzie jest druga drabina? — Jak to, miałem przynieść tylko jedną. Bili ma drugą. — Bili! Przynieś ją tu, bracie! — Tutaj, ustawcie je w tym rogu. — Nie, zwiążcie je najpierw z sobą, nie sięgają jeszcze nawet do połowy tej wysokości. — Och, dobrze jest, takie wystarczą. Nie bądź taki dokładny. — Tutaj, Billu! Chwyć za ten sznur. — Ale czy dach wytrzyma? — Uważaj na tamtą obluzowaną dachówkę! — Och, on zlatuje! Chrońcie głowy! — (Głośny trzask). — No, kto to zrobił? — Zdaje się, że to Bili. — Kto ma wejść przez komin? — Nie, ja nie wejdę! Ty to zrobisz! — Nie zrobię tego! — Bili ma wejść. — Hej, Billu! Pan mówi że masz wejść przez komin!

— Och, więc Bili ma wejść tak? — powiedziała do siebie Alicja. — Cóż, wydaje się, że zwalają wszystko na Billa! Pewna jestem, że nie chciałabym się z nim zamienić, ten kominek jest z pewnością wąski, ale myślą, że uda mi się niewielki kopniak!

Cofnęła nogę tak bardzo, jak na to pozwalał kominek, i czekała, póki nie usłyszała, że jakieś małe zwierzątko (nie mogła odgadnąć, do jakiego należy ono gatunku) przepycha się drapiąc pazurkami w kominku tuż ponad nią: wówczas, powiedziawszy sobie: — To Bili — kopnęła raz, szybko, i czekała, co dalej nastąpi.

Najpierw usłyszała chóralne: — Oto leci Bili! — a potem tylko jeden głos, Królika: — Łapcie go wy, tam, przy żywopłocie! — później nastąpiła cisza, a później nowy wybuch pomieszanych głosów: — Unieście mu głowę! — Teraz wódki! — Nie zadławcie go. — Jak to się stało, staruszku? — Co ci się przydarzyło — Opowiadaj!

W końcu dał się słyszeć słaby, piskliwy głos. (“To Bili” — pomyślała Alicja). — Cóż, sam nie wiem... Nie, dziękuję, już dosyć, już mi lepiej... ale jestem zanadto wzburzony, żeby wam opowiedzieć... wszystko, co wiem, to to, że coś wystrzeliło ku mnie jak sprężyna i poleciałem w niebo jak rakieta!

— To prawda, poleciałeś, staruszku! — powiedzieli pozostali.

— Musimy spalić dom do fundamentów! — powiedział głos Królika.

Alicja zawołała tak głośno, jak umiała: — Jeżeli tak zrobicie, wypuszczę na was Dinę! Natychmiast zapadło grobowe milczenie i Alicja powiedziała do siebie: — Ciekawa jestem, co teraz zrobią! Gdyby mieli odrobinę rozumu, zerwaliby dach. — Po minucie lub dwóch zaczęli się krzątać ponownie i Alicja usłyszała Królika, mówiącego: — Pełne taczki wystarczą na początek.

“Pełne taczki czego?” — pomyślała Alicja. Ale nie musiała długo zastanawiać się nad tym, bo już w następnej chwili ulewa drobnych kamyków wpadła z grzechotem przez okno, a część z nich trafiła ją w twarz. — Muszę z tym skończyć — powiedziała do siebie i krzyknęła: — Nie ważcie się tego powtórzyć! — co wywołało ponownie grobowe milczenie.

Z pewnym zdziwieniem Alicja dostrzegła, że wszystkie kamyki, które upadły na podłogę, przemieniają się w ciastka i olśniła ją pewna myśl.

“Jeśli zjem jedno z tych ciastek — tak pomyślała — na pewno spowoduje to jakąś zmianę w moich rozmiarach; a że nie może ono w żaden sposób spowodować, żebym była jeszcze większa, musi, jak przypuszczam, uczynić mnie mniejszą”.

Połknęła więc jedno ciastko i z radością dostrzegła, że z miejsca zaczyna się kurczyć. Gdy tylko stała się tak mała, żeby móc przecisnąć się przez drzwi, wybiegła z domu i napotkała na zewnątrz tłum niewielkich zwierząt i ptaków. Biedny mały Bili, który okazał się jaszczurką, tkwił pośrodku grupy podtrzymywany przez dwie świnki morskie, które poiły go czymś z butelki. Kiedy Alicja ukazała się w progu, skoczyły wszystkie ku niej, ale umknęła całym pędem i wkrótce znalazła się bezpieczna w gęstym lesie.

— Najpierw muszę — powiedziała do siebie Alicja błądząc po lesie — urosnąć do moich zwykłych rozmiarów, a później odnaleźć drogę do tego prześlicznego ogrodu. Myślę, że to będzie najlepszy plan.

Zabrzmiało to tak, jakby ten niewątpliwie znakomity i jasny plan był łatwy do urzeczywistnienia: jedyną przeszkodę stanowił brak jakiejkolwiek możliwości wprowadzenia go w życie; zatroskana zaczęła rozglądać się pośród drzew, gdy krótkie, ostre naszczekiwanie tuż nad głową spowodowało, że pospiesznie spojrzała w górę.

Ogromny szczeniak spoglądał ku niej w dół wielkimi, okrągłymi oczyma i wysunąwszy niepewnie łapę starał się ją dotknąć. — Biedne maleństwo! — powiedziała czule Alicja i z największym wysiłkiem próbowała zagwizdać na niego, ale była zanadto przestraszona myślą, że szczeniak może być głodny, a jeśli był głodny naprawdę, to mógł zjeść ją nie zważając na wszystkie czułości.

Nie wiedząc niemal, co robi, podniosła niewielki patyk i wysunęła go ku szczeniakowi; na to szczeniak skoczył w górę odbiwszy się od ziemi wszystkimi łapami równocześnie i zaszczekał radośnie, a później ruszył ku patykowi i udał, że chce go chwycić: na to Alicja odskoczyła za wielki oset, żeby uniknąć stratowania, lecz w chwili, gdy ukazała się po drugiej stronie łodygi, szczeniak znowu skoczył ku patykowi i przekoziołkował przez głowę z pośpiechu, tak bardzo chciał go porwać; wówczas Alicja, myśląc, że jest to podobne do zabawy w berka z koniem pociągowym, i spodziewając się w każdej chwili stratowania pod jego łapami, znowu wbiegła za oset, a na to szczeniak rozpoczął serię krótkich szarży na patyk, pędząc za każdym razem kilka kroków ku przodowi, odbiegając o wiele dalej do tyłu i szczekając ochryple przez cały czas, aż wreszcie siadł z dala dysząc, wywiesiwszy z pyska język i na pół przymknąwszy swe ogromne oczy. Alicja doszła do wniosku, że jest to doskonała okazja do ucieczki: ruszyła więc natychmiast i biegła tak długo, póki nie przystanęła zupełnie wyczerpana i bez tchu, słysząc z oddali przytłumione naszczekiwanie szczeniaka.

— A przecież był to miły mały szczeniaczek! — powiedziała do siebie odpoczywając i wachlując się listkiem jaskra, o który się oparła. — Z największą przyjemnością wyuczyłabym, go sztuczek, gdyby... gdyby tylko jego wzrost nadawał się do tego! Och, mili moi! O mało, a zapomniałabym, że znowu muszę urosnąć! Niech się zastanowię... jak można tego dokonać? Wydaje mi się, że należy zjeść albo wypić to czy owo, ale wielkie pytanie brzmi: “Co?”

Wielkie pytanie na pewno brzmiało: “Co?”, więc Alicja rozejrzała się po rosnących naokół kwiatach i źdźbłach trawy, ale nie dostrzegła niczego, przypominającego coś, co należałoby zjeść albo wypić w podobnych okolicznościach. Nie opodal rósł wielki grzyb, mniej więcej tak wysoki jak ona sama, a gdy zajrzawszy pod jego kapelusz obejrzała go z obu stron i z tyłu, doszła do wniosku, że równie dobrze można sprawdzić, co się znajduje na kapeluszu.

Stanęła na palcach, zerknęła ponad krawędzią kapelusza i oczy jej od razu spotkały się z oczyma wielkiej błękitnej gąsienicy, która siedziała ze skrzyżowanymi ramionami na wierzchołku grzyba, paliła spokojnie długie nargile i nie zwracała najmniejszej uwagi na nią ani na nic innego dokoła.

Rozdział V. Rada Gąsienicy

Pan Gąsienica i Alicja spoglądali na siebie przez pewien czas w milczeniu: wreszcie Gąsienica wyjął z ust cybuch nargili i zwrócił się do niej sennym, znużonym głosem:

— A kimże ty jesteś? — powiedział Gąsienica. Nie był to zachęcający początek rozmowy.

Alicja odparła z pewnym onieśmieleniem:

— Ja... ja prawie nie wiem, proszę pana, kim jestem w tej chwili... oczywiście wiem, kim byłam wstając dzisiaj rano, ale wydaje mi się, że od tego czasu musiałam się przemienić parę razy.

— Co masz na myśli, mówiąc to? — powiedział surowo Gąsienica. — Wyjaśnij, co myślisz o sobie?

— Obawiam się, że nie mogę wyjaśnić tego, co myślę o sobie, proszę pana — powiedziała Alicja — ponieważ nie jestem sobą, jak pan widzi.

— Nie widzę — powiedział Gąsienica.

— Boję się, że nie mogę wyłożyć tego jaśniej — odparła Alicja bardzo uprzejmie — bo, po pierwsze, sama nie mogę tego pojąć, a po drugie, posiadanie tylu różnych rozmiarów w ciągu jednego dnia jest naprawdę bardzo kłopotliwe.

— Nie jest — powiedział Gąsienica.

— Cóż, być może, pan jeszcze tego nie odkrył — powiedziała Alicja — ale gdy przemieni się pan w poczwarkę... odkryje to pan pewnego dnia, wie pan... a później w motyla. Sądzę, że wyda się to panu zdumiewające, nieprawdaż?

— Ani trochę — powiedział Gąsienica.

— Cóż, może pana uczucia bywają inne — powiedziała Alicja — ja wiem tylko tyle, że mnie wydawałoby się to zdumiewające. — Tobie! — powiedział wzgardliwie Gąsienica. — A kimże ty jesteś?

Co doprowadziło ich na powrót do początku rozmowy. Alicję zirytował Gąsienica i jego tak bardzo krótkie uwagi, wyprostowała się więc i powiedziała z wielką godnością: — Myślę, że to pan powinien mi pierwszy powiedzieć, kim pan jest.

— Dlaczego? — powiedział Gąsienica.

To nowe pytanie było także zdumiewające, a że Alicja nie umiała wymyślić żadnej rozsądnej przyczyny, a Gąsienica, jak się wydawało, był w bardzo niemiłym nastroju, odwróciła się i ruszyła przed siebie.

— Wróć! — zawołał za nią Gąsienica. — Chcę powiedzieć coś bardzo doniosłego! Zabrzmiało to rzeczywiście obiecująco, Alicja zawróciła i zbliżyła się do niego.

— Nie złość się — powiedział Gąsienica.

— Czy to wszystko? — powiedziała Alicja, starając się z wszystkich sił pohamować złość.

— Nie — powiedział Gąsienica.

Alicja pomyślała, że równie dobrze może jeszcze poczekać, bo nie ma nic innego do roboty, a być może, pomimo wszystko, powie on coś godnego usłyszenia. Przez kilka minut Gąsienica wypuszczał kłęby dymu nie odzywając się; w końcu ponownie wyjął z ust cybuch nargili, rozprostował ramiona i powiedział: — Więc sądzisz, że się zmieniłaś, tak?

— Boję się, że tak, proszę pana — powiedziała Alicja. — Nie umiem już pamiętać rzeczy tak, jak umiałam kiedyś... i nie potrafię nawet przez dziesięć minut być tak samo wysoka!

— Jakich rzeczy nie umiesz pamiętać? — zapytał Gąsienica.

— No cóż, próbowałam powiedzieć: Jak skrzętnie mała, dobra pszczółka, ale wszystko wypadło inaczej — odpowiedziała Alicja melancholijnym głosem.

— Powtórz z pamięci: Jesteś stary, mój ojcze, syn Williama rzekł — powiedział Gąsienica.

Alicja złożyła ręce i rozpoczęła:


Jesteś stary, mój ojcze — syn Williama rzekł —
I twe włosy już całkiem zbielały;
Czy uważasz za słuszne, zważywszy twój wiek,
Stać na głowie bez przerwy dzień cały?

W dniach młodości — rzekł ojciec — martwiło
I o mózg mój wpadałem wciąż w trwogę,
Lecz dziś, kiedy wiem już, że nie mam tam go,
Nieustannie na łbie stawać mogę.

Jesteś stary — rzekł syn — jak się rzekło, i ach,
Niepomiernie zrobiłeś się gruby,
Ale salto przed chwilą wykonałeś przy drzwiach;
Skąd ta sprawność, tatusiu mój luby?

W dniach młodości — rzekł ojciec gładząc loki swe —
Sprawność członków mych stała się wielka,
Gdyż tę maść za szylinga wcierałem wciąż w nie...
Chcesz, to sprzedam ci cztery pudełka?

Jesteś stary — rzekł syn — a sędziwość twych szczęk
Kisiel tylko ci jadać pozwala,
Lecz wraz z kośćmi i dziobem zjadłeś dziś całą gęś...
Racz powiedzieć, jak mogłeś to zdziałać?

W dniach młodości — rzekł ojciec — co dzień i co noc,
Wiodłem z żoną dysputy prawnicze,
Co mym szczękom nadało ogromną tak moc,
Ze przetrwała przez całe me życie.

Jesteś stary — rzekł syn. — Głupstwem zdaje się myśl,
Ze twe oko wciąż sprawnym być może,
Ale oto bez trudu balansujesz do dziś,
Z wielką wprawą, na nosie węgorzem...?

Trzy pytania zadałeś. Mam ich na dziś już dość,
Mój ty mędrku — rzekł ojciec chłopaka.
— Jeszcze jedno pytanie, a ogarnie mnie złość.
Precz stąd, głupcze, bo dam ci kopniaka!
 

— Zostało to powtórzone nieprawidłowo — powiedział Gąsienica.

— Obawiam się, że niezupełnie prawidłowo — powiedziała potulnie Alicja — niektóre słowa pozmieniały się.

— Od początku do końca błędnie — powiedział z przekonaniem Gąsienica; po słowach jego nastąpiła kilkuminutowa cisza.

Gąsienica odezwał się pierwszy.

— Jaki wzrost najbardziej by ci odpowiadał? — zapytał.

— Och, nie zależy mi specjalnie na żadnym wzroście — odparła pospiesznie Alicja — tylko nieprzyjemnie jest tak ciągle się zmieniać, wie pan.

— Nie wiem — powiedział Gąsienica.

Alicja nie odpowiedziała: nigdy przedtem w ciągu całego swego życia nie napotkała tylu zaprzeczeń naraz i poczuła, że ogarnia ją gniew.

— Czy jesteś zadowolona będąc taką, jaka jesteś? — powiedział Gąsienica.

— No cóż, chciałabym być trochę większa, gdyby to panu nie sprawiało różnicy — powiedziała Alicja. — Trzy cale to taki nędzny wzrost.

— To bardzo piękny wzrost! — powiedział ze złością Gąsienica, prostując się przy tych słowach (wzrost jego wynosił dokładnie trzy cale).

— Ale ja nie przywykłam do niego! — powiedziała biedna Alicja błagalnym głosem.

I pomyślała: “Chciałabym bardzo, żeby te stworzenia nie były takie drażliwe!”

— Przywykniesz po pewnym czasie — powiedział Gąsienica, włożył w usta cybuch nargili i ponownie zabrał się do palenia.

Tym razem Alicja czekała cierpliwie na jego następne odezwanie się. Po minucie lub dwóch Gąsienica wyjął z ust cybuch nargili, ziewnął raz czy dwa razy i otrząsnął się. Później zszedł z grzyba i odpełznął pośród trawy, rzucając tylko w przejściu: — Jedna strona uczyni cię wyższą, druga strona uczyni cię niższą.

“Jedna strona czego? Druga strona czego?” — pomyślała Alicja.

— Grzyba — powiedział Gąsienica, zupełnie jak gdyby usłyszał to wypowiedziane na głos; jeszcze chwilka i zniknął jej z oczu.

Alicja pozostała zamyślona, przyglądając się przez długą chwilę grzybowi i próbując zrozumieć, gdzie mogą się znajdować dwie jego strony; ponieważ był on doskonale okrągły, bardzo trudno było odpowiedzieć na to pytanie. Mimo to wyciągnęła ramiona i objęła nimi grzyb starając się sięgnąć jak najdalej, a później odłamała po skrawku na krawędzi obu stron kapelusza.

— A teraz, który jest który? — powiedziała do siebie i oderwała ząbkami odrobinę z kawałka trzymanego w prawej ręce, żeby spróbować, jaki to da wynik. W następnej chwili poczuła gwałtowne uderzenie w podbródek: uderzyła nim we własną stopę!

Przestraszyła ją bardzo ta tak niespodziewana odmiana, ale pojęła natychmiast, że nie ma ułamka chwili do stracenia, gdyż kurczyła się coraz szybciej: zabrała się więc do odgryzienia części kawałka trzymanego w drugiej ręce. Brodę miała tak mocno przyciśniętą do stopy, że nie było już niemal miejsca do otwarcia ust, ale dokonała tego wreszcie i zdołała połknąć część kawałka trzymanego w lewej ręce.

* * *

— No, w końcu uwolniłam głowę — powiedziała Alicja uradowanym głosem, w którym pojawiła się jednak po chwili nutka trwogi, gdy odkryła, że nigdzie nie może dostrzec własnych ramion: spoglądając w dół widziała tylko niezwykłej długości szyję, która jak łodyga wznosiła się z leżącego daleko w dole morza zielonych liści.

— Cóż to jest ta cała zieloność? — powiedziała Alicja. — I gdzie zniknęły moje ramiona? I, och, moje biedne ręce; jak to się dzieje, że nie mogę was widzieć? — mówiąc to zaczęła nimi wymachiwać, ale nie przyniosło to żadnych skutków, a tylko maleńkie poruszenie pośród odległych zielonych liści.

Ponieważ nie wydawało się, aby istniała jakakolwiek szansa uniesienia rąk do głowy, spróbowała pochylić ku nim głowę i ucieszyło ją, gdy stwierdziła, że szyja bez trudu przegina się w dowolną stronę jak wąż. Właśnie udało jej się pochylić głowę i opuściła ją wdzięcznym zygzakiem, by dać nurka pomiędzy liście, które jak się przekonała, nie były niczym innym, tylko wierzchołkami drzew, pod którymi błądziła niedawno, gdy przejmujący pisk kazał jej cofnąć się pospiesznie: wielki gołąb uderzył ją w locie w twarz i okładał teraz gwałtownie skrzydłami.

— Wężu! — krzyknął Gołąb.

— Nie jestem wężem! — powiedziała z oburzeniem Alicja. — Zostaw mnie w spokoju!

— Wężu, powtarzam! — powiedział ponownie Gołąb, lecz o wiele cichszym głosem; załkał krótko i dodał: — Próbowałem już wszystkich sposobów, ale nic nie jest w stanie ich zadowolić!

— Nie mam najmniejszego pojęcia, o czym mówisz — powiedziała Alicja.

— Próbowałem już między korzeniami drzew, próbowałem na brzegach strumieni, próbowałem w żywopłotach — ciągnął Gołąb nie słuchając jej — lecz te węże! Niczym się ich nie da ugłaskać!

Alicja była coraz to bardziej i bardziej zaintrygowana, ale pomyślała, że nie ma celu mówić czegokolwiek, póki Gołąb nie skończy.

— Jak gdyby wysiadywanie jaj nie było dostatecznie trudne — powiedział Gołąb — muszę za dnia i w nocy nieustannie wypatrywać, czy nie zbliżają się węże! Ach, nie zdrzemnąłem się nawet jeszcze od trzech tygodni!

— Bardzo mi przykro, że tak cię niepokojono — powiedziała Alicja, zrozumiawszy wreszcie znaczenie jego słów.

— I właśnie wtedy, kiedy osiadłem na najwyższym drzewie w całym lesie — ciągnął dalej Gołąb wznosząc głos do krzyku — i sądziłem, że w końcu się od nich uwolnię, muszą spełzać ku mnie z nieba! Ach, wężu!

— Mówię ci, że nie jestem wężem! — powiedziała Alicja. — Jestem... jestem...

— No cóż?! Czym jesteś? — powiedział Gołąb. — Widzę, że próbujesz coś zmyślić!

— Jestem... jestem małą dziewczynką — powiedziała Alicja z pewnym powątpiewaniem, przypomniawszy sobie ilość przemian, które przeszła tego dnia.

— Rzeczywiście, bardzo prawdopodobna opowiastka! — powiedział Gołąb głosem pełnym najgłębszej wzgardy. — Widywałem wiele małych dziewczynek swego czasu, ale ani jednej z szyją taką jak ta! Nie, nie! Jesteś wężem i nie ma celu zaprzeczać. Przypuszczam, że za chwilę powiesz mi, że nigdy nie zjadłaś ani jednego jajka!

— Jadłam jajka, przyznaję — powiedziała Alicja, która była bardzo prawdomównym dzieckiem — ale małe dziewczynki jadają tyle samo jajek, ile węże, jak wiesz.

— Nie wierzę w to — powiedział Gołąb — ale jeżeli tak, to są także pewnego rodzaju wężami. To wszystko, co mogę powiedzieć.

Myśl ta była dla Alicji czymś tak zaskakującym, że zamilkła zupełnie na minutę czy dwie, co stworzyło Gołębiowi okazję do dodania: — Poszukujesz jajek, wiem o tym bardzo dobrze. Więc jakie to może mieć dla mnie znaczenie, czy jesteś małą dziewczynką, czy wężem?

— Dla mnie ma to wielkie znaczenie — powiedziała pospiesznie Alicja — ale tak się składa, że nie poszukuję jajek, a gdybym ich szukała, nie chciałabym twoich: nie lubię surowych.

— No, to uciekaj stąd! — powiedział Gołąb posępnie, sadowiąc się znów w gnieździe. Alicja zaczęła przeciskać się w dół pośród drzew, co sprawiało jej wiele kłopotu, gdyż szyja nieustannie wplątywała się w gałęzie, więc od czasu do czasu musiała przystawać, żeby ją wyplątać. Po pewnym czasie przypomniała sobie, że nadal trzyma kawałki grzyba, zaczęła więc z najwyższą ostrożnością nadgryzać, raz jeden kawałek, raz drugi, rosnąc i kurcząc się, póki nie powiodło jej się powrócić do swego zwykłego wzrostu.

Tak wiele czasu minęło od chwili, gdy choćby w przybliżeniu posiadała swe właściwe rozmiary, że w pierwszej chwili wydało jej się to zupełnie zdumiewające, ale po kilku minutach przywykła do tego i, jak zwykle, zaczęła mówić do siebie: — No cóż, połowa mojego planu już wykonana! Jak zagadkowe są te wszystkie przemiany! Nigdy nie jestem pewna, w co się mogę przemienić z minuty na minutę! Bądź co bądź, powróciłam do mojego właściwego wzrostu. Następna sprawa to przedostanie się do tego prześlicznego ogrodu... ale ciekawa jestem, jak można tego dokonać? — Domawiając tych słów wyszła niespodziewanie na polanę, pośrodku której stał mały domek wznoszący się na wysokość mniej więcej czterech stóp. “Ktokolwiek tam mieszka — pomyślała Alicja — w żadnym wypadku nie wypada odwiedzić go posiadając taki wzrost. Ach, nastraszyłabym ich do utraty zmysłów!” Więc ponownie zaczęła nadgryzać kawałek trzymany w prawej ręce i nie odważyła się podejść do domku, zanim nie zmalała do wysokości dziewięciu cali.

Rozdział VI. Prosiak i pieprz

Przez minutę lub dwie stała spoglądając na domek i zastanawiając się, co powinna zrobić, gdy niespodziewanie wybiegł z lasu odziany w liberię lokaj (doszła do wniosku, że jest lokajem, gdyż był w liberii: w przeciwnym razie, sądząc wyłącznie z twarzy, nazwałaby go rybą) i zastukał mocno w drzwi dłonią zwiniętą w pięść. Zostały one otwarte przez innego lokaja w liberii, mającego okrągłą twarz i wielkie żabie oczy; obaj lokaje, jak dostrzegła Alicja, mieli włosy przypudrowane i opadające puklami po obu stronach twarzy. Bardzo ją zaciekawiło, co to wszystko może oznaczać, więc skradając się wyszła z lasu, żeby zbliżyć się nieco i podsłuchać.

Ryba-Lokaj zaczął od tego, że wyjął spod pachy list, niemal tak wielki jak on sam, i podał go temu drugiemu, mówiąc uroczyście: — Dla Księżny. Zaproszenie od Królowej do gry w krokieta. — Żaba-Lokaj powtórzył równie uroczyście, lecz zmieniając trochę kolejność słów: — Od Królowej. Zaproszenie dla Księżny do gry w krokieta.

Później skłonili się obaj i pukle ich splątały się.

Alicja wybuchnęła na to takim śmiechem, że musiała uciec na powrót biegiem do lasu w obawie, aby jej nie usłyszeli, a gdy znów rzuciła okiem w ich stronę, Ryba-Lokaj już odszedł, a ów drugi siedział na ziemi w pobliżu drzwi gapiąc się tępo w niebo.

Alicja zbliżyła sią bojaźliwie do drzwi i zapukała. — Pukanie jest bezcelowe — powiedział Lokaj — a przyczyny tego są dwie. Po pierwsze, ponieważ jestem po tej samej stronie drzwi, po której ty jesteś; po drugie, ponieważ oni tak hałasują tam wewnątrz, że nikt nie mógłby cię usłyszeć. — I rzeczywiście, wewnątrz rozbrzmiewały najbardziej zdumiewające dźwięki: nieustanne wycie i kichanie, a co pewien czas potężny trzask, jak gdyby rozbijanego na kawałki garnka lub imbryka.

— Proszę mi więc powiedzieć — zapytała Alicja — jak mam tam wejść?

— Pukanie, twoje miałoby cel — ciągnął Lokaj nie próbując nawet wysłuchać jej — gdyby przedzielały nas drzwi. Na przykład, gdybyś ty znajdowała się wewnątrz, mogłabyś zapukać, a ja mógłbym cię wypuścić, rozumiesz? — Podczas całego swego przemówienia spoglądał w niebo i Alicja osądziła, że zachowuje się zdecydowanie po grubiańsku.

— Ale, być może, nie jest on w stanie temu zapobiec — powiedziała do siebie. — Oczy ma przecież niemal na czubku głowy. Bądź co bądź, mógłby jednak odpowiadać na pytania. — Jak mam tam wejść? — powtórzyła na głos.

— Będę siedział tu — zauważył Lokaj — do jutra...

W tejże chwili drzwi domu otworzyły się i wyleciał z nich wirujący płasko wielki półmisek, wycelowany prosto w głowę Lokaja; musnął jego nos i uderzywszy w rosnące tuż za jego plecami drzewo, roztrzaskał się w kawałki.

— ...albo może nawet do pojutrza — ciągnął dalej Lokaj tym samym tonem, jak gdyby nic nie zaszło.

— Jak mam tam wejść? — powtórzyła ponownie Alicja, tym razem głośniej.

— A czy musisz tam wejść? — powiedział Lokaj. — To jest podstawowe pytanie, jak wiesz.

Było to bez wątpienia podstawowe pytanie, lecz Alicji nie spodobało się przypominanie o tym. — To naprawdę straszne — powiedziała do siebie szeptem — ów sposób, w jaki wszystkie te stworzenia dyskutują. To może doprowadzić do szaleństwa!

Lokaj, jak się wydaje, osądził, że jest to dobra sposobność, by z pewnym wariantem powtórzyć swą poprzednią uwagę: — Będę siedział tu — powiedział — z przerwami, przez całe dni.

— Ale co ja mam zrobić? — powiedziała Alicja.

— Co zechcesz — powiedział Lokaj i zaczął pogwizdywać.

— Och, rozmowa z nim jest zupełnie bezcelowa — powiedziała zrozpaczona Alicja — to zupełny idiota! — Otworzyła drzwi i weszła do domku.

Drzwi wiodły wprost do wielkiej kuchni, całkowicie wypełnionej dymem. Księżna siedziała pośrodku na trójnogim zydlu niańcząc dziecko, pochylona nad blachą kuchenną Kucharka mieszała w wielkim kotle, całkowicie, jak się zdawało, wypełnionym zupą.

— Z pewnością zupa ta zawiera zbyt wiele pieprzu! — powiedziała do siebie Alicja, o ile w ogóle była zdolna do powiedzenia czegokolwiek, kichając bez przerwy.

Z pewnością powietrze także zawierało go zbyt wiele. Nawet Księżna kichała od czasu do czasu, a jeśli chodzi o dziecko, kichało ono lub wyło bez chwili przerwy. Tylko dwa stworzenia w tej kuchni nie kichały: Kucharka i wielki roześmiany od ucha do ucha kot, który leżał na zapiecku.

— Czy mogłaby mi pani powiedzieć — przemówiła Alicja nieco bojaźliwie, gdyż nie była zupełnie pewna, czy nie okaże złych manier, jeśli odezwie się pierwsza — dlaczego kot pani tak się uśmiecha?

— To Kot z Cheshire — powiedziała Księżna — dlatego. Ty prosiaku!

Wypowiedziała ostatnie słowo z tak niespodziewaną gwałtownością, że Alicja aż odskoczyła, ale już po chwili zrozumiał, że było to skierowane nie do niej, lecz do dziecka, więc zebrała całą odwagę i znów podjęła:

— Nie wiedziałam, że Koty z Chheshire zawsze się uśmiechają, szczerze mówiąc, nie wiedziałam, że koty w ogóle mogą się uśmiechać. — Wszystkie mogą — powiedziała Księżna — a prawie wszystkie to robią.

— Nie wiem o żadnym, który to robi — powiedziała Alicja jak najuprzejmiej, odczuwając zadowolenie z tego, że udało się jej rozpocząć konwersację.

— Niewiele wiesz — powiedziała Księżna — to pewne.

Alicji wcale nie spodobał się ton, którym została wypowiedziana ta uwaga, i pomyślała, że równie dobrze można by wprowadzić inny przedmiot rozmowy. Gdy zaczęła rozmyślać nad tym, Kucharka zdjęła z ognia kocioł pełen zupy i natychmiast wzięła się do dzieła ciskając w Księżnę i dziecko wszytkim, co leżało w jej zasięgu — na pierwszy ogień poszły fajerki, za nimi runął deszcz patelni, półmisków i rondli. Księżna nie zwracała na nie uwagi nawet wówczas, gdy trafiały w nią, a dziecko wyło tak, że było absolutnie niemożliwe stwierdzić, czy uderzenia ich sprawiały mu ból, czy nie.

— Och, proszę zastanowić się, co pani robi! — zawołała Alicja podskakując i kuląc się w przerażeniu. — Och, urwie mu jego drogocenny nosek! — zawołała, gdy niezwykle wielka patelnia przeleciała tuż obok dziecka i niemal zabrała ów nosek z sobą.

— Gdyby każdy wtrącał się tylko do swoich spraw — warknęła ochryple Księżna — świat kręciłby się o wiele szybciej, niż się kręci.

— Co wcale nie byłoby korzystne — powiedziała Alicja, bardzo zadowolona z uzyskania sposobności, aby popisać się swą wiedzą. — Proszę tylko pomyśleć, ile dodatkowego zachodu byłoby z dniem i nocą! Widzi pani, ziemia wiruje wokół swojej osi raz na dwadzieścia cztery godziny, czyby się tego chciało, czy nie chciało...

— Niech ciało, powiadasz? — powiedziała Księżna. — Dobrze, niech ciało jej odrąbią od głowy! Utnij jej głowę!

Alicja zerknęła niespokojnie na Kucharkę, żeby sprawdzić, czy chce się ona zastosować do tego polecenia; ale Kucharka gorliwie mieszała zupę i zdawała się nie słuchać, wobec tego Alicja znowu zaczęła mówić: — Dwadzieścia cztery godziny, jak mi się wydaje, a może dwanaście? Ja...

— Och, przestań mnie nudzić! — powiedziała Księżna. — Nigdy nie umiałam dawać sobie rady z cyframi! — Po tym oświadczeniu ponownie zabrała się do kołysania dziecka, śpiewając przy tym coś, co przypominało kołysankę, i wstrząsając nim gwałtownie przy zakończeniu każdego wiersza:


Do synka swego mów surowo
I bij go, jeśli kicha;
Chce tylko dręczyć, daję słowo,
Więc niech nie budzi licha!

CHÓR (do którego dołączyli Kucharka i dziecko)
Au! au! au!
 

Księżna odśpiewała drugą zwrotkę potrząsając dzieckiem tak gwałtownie w górę i w dół, a biedne maleństwo tak wyło przy tym, że Alicja z trudem dosłyszała słowa:


Do synka mówię wciąż surowo
I biję, jeśli kicha;
Niechaj się pieprzem, wciąż na nowo,
Po uszka swe zapycha!

CHÓR
Au! au! au!
 

— Łap! Możesz je sobie pohuśtać, jeżeli ci to sprawi przyjemność! — powiedziała Księżna do Alicji i mówiąc to cisnęła dzieckiem w jej kierunku. — Muszę odejść, żeby przygotować się do gry w krokieta z Królową — i wyszła pospiesznie z pokoju. Kucharka rzuciła za odchodzącą patelnią, która chybiła o mały włos.

Alicja chwyciła dziecko z pewną trudnością, gdyż było ono dziwnokształtnym małym stworzeniem o rękach i nogach rozstawionych na wszystkie strony. “Zupełnie jak rozgwiazda!” — pomyślała Alicja. Kiedy pochwyciła biedne maleństwo, sapało ono jak maszyna parowa, wijąc się i wyprężając raz po raz, tak że przez pierwszych kilka minut Alicji z trudem udawało się utrzymać je w rękach.

Gdy tylko pojęła, w jaki sposób należy je piastować (polegało to na związaniu go w rodzaj supełka, a później na przytrzymywaniu jednoczesnym prawego ucha i lewej stopy, żeby się nie mogło rozsupłać), wyniosła je na świeże powietrze. “Jeżeli nie odejdę stąd z tym dzieckiem — pomyślała Alicja — na pewno zabiją je, najdalej za dzień lub dwa”. — Czy pozostawienie go tu nie równałoby się po prostu morderstwu? — Te ostatnie słowa wypowiedziała głośno, a maleństwo chrząknęło w odpowiedzi. (Przestało już kichać w tej chwili). — Przestań chrząkać — powiedziała Alicja — jest to absolutnie niewłaściwy sposób wyrażania się.

Dziecko ponownie chrząknęło i Alicja z niepokojem zajrzała mu w twarz, żeby sprawdzić, co się stało. Nie ulegało najmniejszej wątpliwości, że miało ono bardzo zadarty nosek, o wiele bardziej przypominający ryj niż prawdziwy nos; także i oczy jego były o wiele mniejsze niż oczy dziecka. W sumie, wygląd tego stworzenia wcale nie spodobał się Alicji. “Ale może ono tylko łkało w ten sposób?” — pomyślała i znowu zajrzała mu w oczy, żeby sprawdzić, czy znajdzie w nich łzy.

Nie, nie było tam żadnych łez. — Jeżeli chcesz przemienić się w prosiaka, kochaneczku — powiedziała Alicja z powagą — nie życzę sobie utrzymywać z tobą żadnych stosunków. Więc uważaj od tej chwili! — Biedne małe stworzenie załkało znowu (albo chrząknęło, gdyż nie istniał żaden sposób, w jaki dałoby się stwierdzić, co zrobiło) i przez pewien czas posuwali się dalej w milczeniu. Gdy Alicja zaczęła rozmyślać: “No, i co mam zrobić z tym stworzeniem po przyniesieniu go do domu?” — chrząknęło ono niespodzianie i tak gwałtownie, że pochyliła się nad nim zatrwożona. Tym razem nie mogło już być żadnej omyłki: był to ni mniej, ni więcej tylko prosiak, więc pojęła, że niesienie go gdziekolwiek byłoby niedorzecznością.

Upuściła małe stworzonko i z wielką ulgą przyglądała się, gdy podreptało ono natychmiast spokojnie w kierunku lasu.

— Gdyby wyrosło — powiedziała do siebie — byłoby okropnie brzydkim dzieckiem, ale wydaje mi się, że jako prosiak jest raczej ładne. — I zaczęła rozmyślać nad tymi ze znanych jej dzieci, które bez trudu mogłyby uchodzić za prosiaki. I właśnie zaczęła mówić do siebie: — Gdyby tylko człowiek znał sposób, w jaki dałoby się je przemienić... — gdy zaskoczył ją nieco widok Kota z Cheshire siedzącego na gałęzi o kilka jardów przed nią.

Kot uśmiechnął się tylko widząc Alicję. Pomyślała, że wygląda bardzo dobrodusznie: mimo to miał bardzo długie pazury i wielką ilość zębów, poczuła więc, że należy go traktować z szacunkiem.

— Kiciu z Cheshire — zaczęła bojaźliwie, nie wiedząc, czy spodoba mu się to imię, ale uśmiechnął się tylko nieco szerzej. “Jazda, do tej pory podoba mu się to” — pomyślała Alicja i ciągnęła dalej: — Czy mógłbyś mi łaskawie powiedzieć, w którą stronę mam pójść stąd?

— Zależy to w dużym stopniu od tego, w którą stronę zechcesz pójść — powiedział Kot.

— Nie zależy mi na tym, w którą... — powiedziała Alicja.

— Więc nie ma znaczenia, w którą stronę pójdziesz — powiedział Kot.

— ...jeżeli tylko dojdę gdziekolwiek — dodała Alicja, chcąc wyjaśnić sprawę.

— Och, z pewnością dokonasz tego — powiedział Kot — jeżeli będziesz szła dostatecznie długo.

Alicja poczuła, że nie da się temu zaprzeczyć, spróbowała więc postawić to pytanie w inny sposób. — Jacy ludzie mieszkają naokół tego miejsca? — Tam — powiedział Kot wykonując kolisty ruch prawą łapą — mieszka Kapelusznik; a tam — ruch drugą łapą — mieszka Marcowy Zając. Złóż wizytę jednemu lub drugiemu, jeśli zechcesz: obaj są obłąkani.

— Ale ja nie chcę przebywać pośród obłąkanych — zauważyła Alicja.

— Och, temu nie zaradzisz — powiedział Kot — wszyscy tu jesteśmy obłąkani. Ja jestem obłąkany. Ty jesteś obłąkana.

— Skąd wiesz, że jestem obłąkana? — powiedziała Alicja.

— Na pewno jesteś — powiedział Kot — inaczej nie znalazłabyś się tutaj.

Alicja nie mogła zgodzić się, aby stanowiło to jakikolwiek dowód; mimo to ciągnęła dalej: — A skąd wiesz, że ty sam jesteś obłąkany?

— Po pierwsze — powiedział Kot — pies nie jest obłąkany. Przyznajesz to?

— Tak mi się wydaje — powiedziała Alicja.

— Dobrze więc — ciągnął Kot — wiesz, że warczy, gdy jest zagniewany i wymachuje ogonem, gdy jest zadowolony. Natomiast ja warczę, gdy jestem zadowolony, a wymachuję ogonem, gdy jestem zagniewany. Wobec tego, jestem obłąkany.

— Ja nie nazywam tego warczeniem, ale mruczeniem — powiedziała Alicja.

— Nazywaj to, jak zechcesz — powiedział Kot. — Czy będziesz grała dzisiaj z Królową w krokieta?

— Bardzo bym chciała — powiedziała Alicja — ale jak dotąd, nie zaproszono mnie.

— Zobaczysz mnie tam — powiedział Kot i zniknął.

Alicję nie bardzo to zdziwiło, tak była już przyzwyczajona do nadzwyczajnych wydarzeń.

Wciąż jeszcze przyglądała się gałęzi, gdy niespodziewanie Kot ukazał się po raz wtóry.

— A tak, przy okazji, co się stało z tym dzieckiem? — powiedział. — Mało brakowało, a byłbym zapomniał zapytać.

— Przemieniło się w prosiaka — odpowiedziała Alicja tak spokojnie, jak gdyby Kot powrócił w zupełnie naturalny sposób.

— Tak przypuszczałem — powiedział Kot i zniknął ponownie. Alicja nie odchodziła jeszcze przez krótki czas, oczekując ponownego pojawienia się Kota, ale nie ukazał się już, więc po paru minutach oczekiwania ruszyła w stronę, w której miał mieszkać Marcowy Zając. — Widywałam już kapeluszników — powiedziała do siebie. — Marcowy Zając będzie o wiele ciekawszy, a poza tym ponieważ jest teraz maj, więc nie będzie aż tak bardzo obłąkany — a przynajmniej nie tak obłąkany jak w marcu. — Mówiąc to zerknęła w górę i ponownie zobaczyła Kota, siedzącego na gałęzi drzewa.

— Powiedziałaś: “w prosiaka” czy “w pędraka”? — powiedział Kot.

— Powiedziałam: “w prosiaka” — odparła Alicja — i bardzo bym sobie życzyła, żebyś nie pojawiał się i nie znikał tak niespodziewanie: można od tego dostać zawrotu głowy!

— W porządku — powiedzał Kot i tym razem zniknął z wolna, rozpocząwszy od koniuszka ogona i skończywszy na uśmiechu, który trwał jeszcze przez pewien czas, gdy reszta już zniknęła.

“No! Często widywałam kota bez uśmiechu — pomyślała Alicja — ale uśmiech bez kota!

Jest to najbardziej zagadkowa rzecz, jaką widziałam w całym moim życiu!”

Przeszła jeszcze kawałek drogi i dostrzegła dom Marcowego Zająca. Pomyślała, że musi to być właśnie ten dom, gdyż kominy przypominały kształtem uszy, a dach poszyty był strzechą z futra. Dom był tak wielki, że nie chciała podejść bliżej, zanim nie odgryzie kawałka grzyba, który trzymała w lewej ręce, i nie podrośnie do wysokości mniej więcej dwóch stóp; lecz nawet wówczas podeszła do domu z pewną bojaźnią, mówiąc do siebie: — Ale przypuśćmy, że mimo wszystko okaże się on furiatem! Niemal pragnęłabym odwiedzić nie jego, a Kapelusznika!

Rozdział VII. Obłąkana herbatka

Pod drzewem przed domem stał zastawiony stół, a Marcowy Zając i Kapelusznik popijali przy nim herbatą; pomiędzy nimi siedział głęboko uśpiony Suseł, którym obaj pozostali posługiwali się jak poduszką, opierając na nim łokcie i rozmawiając ponad jego głową. “Bardzo niewygodne dla Susła — pomyślała Alicja — ale mam wrażenie, że śpiąc tak głęboko nie odczuwa tego”.

Choć stół był wielki, siedzieli stłoczeni we trzech w jednym jego końcu. — Brak miejsca! Brak miejsca! — zakrzyknęli na widok nadchodzącej Alicji. — Jest bardzo wiele miejsca — powiedziała oburzona Alicja i opadła w głęboki fotel przy końcu stołu.

— Wypij trochę wina — powiedział Marcowy Zając chcąc ją ośmielić.

Alicja przesunęła oczyma po stole, ale nie dostrzegła na nim niczego prócz herbaty. — Nie widzę wcale wina — zauważyła.

— Nie ma go tu — powiedział Marcowy Zając.

— W takim razie nie zachowałeś się uprzejmie, proponując mi je — powiedziała gniewnie Alicja.

— A ty zachowałaś się nieuprzejmie siadając tu nie zaproszona — powiedział Marcowy Zając.

— Nie wiedziałam, że to wasz stół — powiedziała Alicja — jest zastawiony na o wiele więcej osób niż trzy.

— Twoje włosy aż proszą się o przycięcie — powiedział Kapelusznik. Od pewnego czasu wpatrywał się w Alicję z ogromnym zainteresowaniem i były to pierwsze słowa, które wypowiedział. — Powinieneś się nauczyć, że nie należy robić osobistych wycieczek — powiedziała Alicja z przyganą w głosie. — To bardzo ordynarne.

Usłyszawszy to, Kapelusznik szeroko otworzył oczy, ale powiedział tylko: — Dlaczego kruk jest podobny do biureczka?

“No, nareszcie będzie jakaś rozrywka! — pomyślała Alicja. — Jak to dobrze, że zaczęli bawić się w zagadki”. — Wydaje mi się, że potrafię na to odpowiedzieć — dodała na głos.

— Czy chcesz powiedzieć, że myślisz, że będziesz umiała znaleźć na to odpowiedź? — powiedział Marcowy Zając.

— Oczywiście — powiedziała Alicja.

— Więc powinnaś powiedzieć to, co myślisz — ciągnął Marcowy Zając.

— Powiem to, co myślę — odparła pospiesznie Alicja — to znaczy... to znaczy, myślę to, co powiem... a to jedno i to samo, jak wiesz.

— Ani trochę to samo! — powiedział Kapelusznik. — Jak to? Mogłabyś więc równie dobrze powiedzieć, że: “zobaczę to, co zjem”, to to samo, co: “zjem to, co zobaczę”!

— Mogłabyś równie dobrze powiedzieć — dodał Marcowy Zając — że: “lubię to, co dostaję”, to to samo, co: “dostaję to, co lubię”!

— Mogłabyś równie dobrze powiedzieć — dodał Suseł, który zdawał się mówić przez sen — że: “oddycham, gdy śpię”, to to samo, co: “śpię, gdy oddycham”!

— U ciebie to jest to samo — powiedział Kapelusznik i na tym rozmowa urwała się; zebrani siedzieli przez kilka minut w milczeniu, podczas gdy Alicja robiła w myśli przegląd wszystkiego, co wie o krukach i biurkach, a nie było tego zbyt wiele.

Kapelusznik pierwszy przerwał milczenie: — Który dzień miesiąca mamy dzisiaj? — powiedział zwracając się ku Alicji. Wyjął z kieszeni zegarek i spoglądając nań z niepokojem, zaczął potrząsać nim i przykładać go do ucha.

— Czwarty — powiedziała Alicja po krótkim namyśle.

— Dwa dni odchylenia! — westchnął Kapelusznik. — Ostrzegałem cię, że masło mu nie posłuży! — dodał spoglądając z gniewem na Marcowego Zająca.

— Było to najlepsze masło — odparł pojednawczo Marcowy Zając.

— Tak, ale razem z nim musiały dostać się do środka jakieś okruszyny — utyskiwał dalej Kapelusznik — nie powinieneś był wsuwać go tam nożem, który służył do krojenia chleba.

Marcowy Zając wziął zegarek i przyjrzał mu się posępnie. Później zanurzył go w swej filiżance z herbatą i przyjrzał mu się ponownie; ale nie wymyślił niczego lepszego niż to, co zauważył na początku. — Było to najlepsze masło, jak wiesz.

Zaciekawiona Alicja zerknęła ponad jego ramieniem. — Jaki śmieszny zegarek! — powiedziała. — Pokazuje dni miesiąca, ale nie pokazuje, która jest godzina!

— Dlaczego miałby to robić? — mruknął Kapelusznik. — Czy twój zegarek pokazuje ci rok, który właśnie mamy?

— Jasne, że nie — odpowiedziała Alicja z całą gotowością — ale nie robi tego, bo przecież tak strasznie długo stałby na jednym roku.

— Tak właśnie jest w przypadku mojego zegarka — powiedział Kapelusznik.

Alicję niezwykle to zaciekawiło. Wydawało się jej, że w tej uwadze Kapelusznika nie ma żadnego sensu, a jednak wypowiedział ją niewątpliwie po angielsku. — Niecałkowicie to pojmuję — powiedziała tak grzecznie, jak tylko umiała.

— Suseł znowu śpi — powiedział Kapelusznik i kapnął mu na nos gorącą herbatą. Suseł niecierpliwie potrząsnął głową i nie otwierając oczu powiedział: — Oczywiście, oczywiście, to samo chciałem w tej chwili powiedzieć.

— Czy rozwiązałaś już zagadkę? — zapytał Kapelusznik, zwracając się ponownie ku Alicji.

— Nie, poddaję się — odparła Alicja. — Jak brzmi odpowiedź?

— Nie mam o niej żadnego wyobrażenia — powiedział Kapelusznik.

— Ani ja — powiedział Marcowy Zając.

Alicja westchnęła ze zniechęceniem. — Myślę, że moglibyście lepiej spędzać czas — powiedziała — a nie marnotrawić go, stawiając zagadki, na które nie ma odpowiedzi.

— Gdybyś znała Czas tak dobrze, jak ja go znam — powiedział Kapelusznik — nie mówiłabyś o marnotrawieniu go, ale Pana.

— Nie rozumiem, co chcesz powiedzieć — powiedziała Alicja.

— Oczywiście, że nie rozumiesz! — powiedział Kapelusznik, pogardliwie zadzierając głowę. — Przypuszczam, że nigdy nawet nie rozmawiałaś z Czasem!

— Być może, nie — odpowiedziała ostrożnie Alicja — ale wiem, że muszę wybijać czas podczas muzyki.

— Ach, to wyjaśnia całą sprawę — powiedział Kapelusznik. — Nienawidzi on bicia. Ale gdybyś utrzymywała z nim przyjazne stosunki, uczyniłby z zegarem niemal wszystko, czego byś zapragnęła. Na przykład, przyjmij, że jest dziewiąta rano, czas rozpoczęcia lekcji: wystarczy, że szepniesz tylko Czasowi, czego sobie życzysz, a oto godziny przelatują w mgnieniu oka! Pół do drugiej, czas na obiad!

(— Chciałbym, żeby było pół do drugiej — powiedział do siebie szeptem Marcowy Zając).

— Na pewno byłoby to cudowne — powiedziała zamyślona Alicja — ale wówczas... nie miałabym, jeszcze apetytu na obiad, rozumiesz?

— Być może, nie od razu — powiedział Kapelusznik — ale mogłabyś zatrzymać zegar na pół do drugiej przez tak długi czas, jak byś chciała.

— Czy ty tak to sobie urządziłeś? — zapytała Alicja.

Kapelusznik potrząsnął posępnie głową. — Ja nie! — odparł. — Pokłóciliśmy się zeszłego marca... tuż przedtem, nim on oszalał, wiesz... — (wskazując Marcowego Zająca łyżeczką od herbaty) — ...stało się to podczas wielkiego koncertu wydanego przez Królową Kier, gdy miałem zaśpiewać:


Trzepotanie nietoperza:
Ciekawe, do czego zmierza!
 

Znasz może tę piosenkę? — Słyszałam coś podobnego Alicja.

— Dalej, jak wiesz, brzmi to — ciągnął Kapelusznik — tak:


Mknie po niebie ponad światem
Jak taca, niosąc herbatę. Trzepotanie...
 

Na to Suseł wzdrygnął się i zaczął śpiewać przez sen: — Trzepotanie, trzepotanie... — i ciągnął to tak długo, że musieli uszczypnąć go, żeby przestał.

— Otóż zaledwie odśpiewałem początek pierwszej zwrotki — powiedział Kapelusznik — gdy Królowa wrzasnęła: “On marnotrawi czas! Uciąć mu głowę!”

— Cóż za straszliwe okrucieństwo! — wykrzyknęła Alicja.

— I od tej pory — dokończył grobowym głosem Kapelusznik — nie chce on zrobić niczego, o co go proszę! Wciąż jest szósta po południu.

Alicji rozjaśniło to nagle w głowie. — I to jest powód, dla którego stoi tu zastawa do herbaty? — zapytała.

— Tak jest — powiedział Kapelusznik z westchnieniem — zawsze jest czas picia herbaty, a nigdy nie ma czasu, żeby zmyć naczynia.

— I dlatego przesuwacie sią, prawda? — powiedziała Alicja.

— Oczywiście — odparł Kapelusznik — zaraz po zabrudzeniu filiżanek.

— Ale co następuje, gdy powracacie do początku stołu? — zaryzykowała pytanie Alicja.

— Należy zmienić przedmiot rozmowy, jak mi się wydaje — powiedział Marcowy Zając ziewając. — Znużyło mnie to już. Głosuję za tym, żeby ta młoda dama opowiedziała nam bajkę.

— Obawiam się, że nie znam żadnej — powiedziała Alicja, raczej zatrwożona tą propozycją.

— Więc niech opowiada Suseł! — zawołali równocześnie. — Zbudź się, Suśle! — I zaczęli szczypać go z dwóch stron naraz.

Suseł z wolna otworzył oczy. — Nie spałem — powiedział omdlałym, ochrypłym głosem. — Słyszałem, chłopcy, każde słowo, które wypowiedzieliście.

— Opowiedz nam bajkę! — powiedział Marcowy Zając.

— Tak, opowiedz, proszę! — powiedziała błagalnie Alicja.

— I pospiesz się — dorzucił Kapelusznik — inaczej znowu zaśniesz, zanim dokończysz.

— Były sobie raz trzy siostrzyczki — rozpoczął Suseł z wielkim pośpiechem — a na imię miały Elsie, Lacie i Tillie i mieszkały na dnie studni...

— A co jadły? — powiedziała Alicja, którą zawsze ciekawiły zagadnienia związane z jedzeniem i piciem.

— Jadły melasę — powiedział Suseł po trwającym minutę lub dwie namyśle.

— Wiesz przecież, że nie mogły — zauważyła łagodnie Alicja. — Rozchorowałyby się później.

— I rozchorowały się — powiedział Suseł — bardzo się rozchorowały.

Alicja z pewnym wysiłkiem spróbowała wyobrazić sobie, jak wyglądałaby ta niezwykła egzystencja, lecz tak ją to zaciekawiło, że dodała: — Ale dlaczego zamieszkały na dnie studni?

— Dolej sobie trochę więcej herbaty — powiedział życzliwie Marcowy Zając do Alicji.

— Nie nalałam sobie jeszcze nic — odpowiedziała Alicja z urazą w głosie — więc nie mogę dolać sobie trochę więcej.

— Chciałaś powiedzieć, że nie mogłabyś dolać mniej — powiedział Kapelusznik — bardzo łatwo nalać sobie więcej niż nic.

— Nikt tu nie prosił o twoją opinię — powiedziała Alicja.

— I kto teraz robi osobiste wycieczki? — zapytał triumfalnie Kapelusznik.

Alicja nie potrafiła odpowiedzieć na to: wzięła więc nieco herbaty i chleba z masłem, a później zwróciła się ku Susłowi i zadała po raz drugi to samo pytanie: — Dlaczego zamieszkały na dnie studni?

Rozmyślanie nad tym zajęło Susłowi ponownie minutę lub dwie, później powiedział: — Była to studnia z melasą.

— Nie ma niczego takiego! — zaczęła Alicja ze złością, ale Kapelusznik i Marcowy Zając psyknęli:

— Ciii! Ciii! — a Suseł zauważył kwaśno: — Jeżeli jeszcze raz mi przerwiesz sama skończysz tę bajkę.

— Nie, mów dalej, bardzo proszę! — powiedziała ze skruchą Alicja. — Nie będę ci już przerywała. Przypuszczam, że, być może, jest jedna taka studnia.

— Jedna, rzeczywiście! — powiedział dotknięty Suseł. Mimo to zgodził się mówić w dalszym ciągu. — I tak, te trzy małe siostrzyczki... powiem wam, co zmalowały: uczyły się wyciągać, wiecie...

— Co zmalowały? Co wyciągały? — powiedziała Alicja, zupełnie zapomniawszy o swojej obietnicy.

— Melasę — powiedział Suseł nie zastanawiając się tym razem ani przez chwilkę.

— Potrzebuję czystej filiżanki — przerwał Kapelusznik — niech wszyscy przesuną się o jedno miejsce.

Przesunął się przy tych słowach, a Suseł zrobił to samo w ślad za nim: Marcowy Zając zajął miejsce Susła, a Alicja, raczej niechętnie, zajęła miejsce Marcowego Zająca. Zmiana ta przyniosła korzyść tylko Kapelusznikowi, natomiast Alicja znalazła się w o wiele gorszym położeniu niż poprzednio, gdyż Marcowy Zając wylał przed chwilą mleko z dzbanka na swój talerz.

Nie chcąc ponownie obrazić Susła, Alicja rozpoczęła bardzo oględnie: — Skąd wyciągały tę melasę?

— Można wyciągać wodę ze studni pełnej wody — powiedział Kapelusznik — więc wolno chyba przypuszczać, że można wyciągać melasę ze studni pełnej melasy... co, głuptasie?

— Ale one były na dole w studni — powiedziała Alicja do Susła, postanowiwszy, że ta ostatnia uwaga nie dotarła do jej uszu.

— Oczywiście, że były — powiedział Suseł — w studni na dole, dudni w stodole.

Odpowiedź ta tak zmieszała biedną Alicję, że nie przerywając pozwoliła Susłowi mówić przez pewien czas.

— Co zmalowały? — ciągnął Suseł ziewając i przecierając oczy, gdyż stawał się coraz bardziej senny. — Malowały najrozmaitsze rzeczy... wszystko, co się zaczyna na M...

— Dlaczego na M? — powiedziała Alicja.

— Dlaczego nie? — powiedział Marcowy Zając. Alicja umilkła.

Suseł przymknął powieki i zadrzemał, lecz po uszczypnięciu przez Kapelusznika zbudził się z cichym okrzykiem i ciągnął: — ...co się zaczyna na M, mysie-pułapki, miesiąc, mądrość i mnóstwo... wiesz, że mówisz czasem: “mam mnóstwo czegoś”... ale czy widziałaś kiedykolwiek coś takiego jak namalowane mnóstwo?

— Szczerze mówiąc, jeżeli mnie już pytasz o to — powiedziała mocno zmieszana Alicja — to nie myślę...

— Więc nie powinnaś się odzywać — powiedział Kapelusznik.

Tak ordynarnego zachowania Alicja nie mogła już dłużej znosić; pełna najwyższego obrzydzenia wstała i odeszła. Suseł usnął natychmiast, a żaden z dwu pozostałych nie zainteresował się w najmniejszym nawet stopniu jej odejściem, choć kilkakrotnie obejrzała się mając cichą nadzieję, że przywołają ją na powrót. Kiedy spojrzała na nich po raz ostatni, próbowali właśnie włożyć Susła do imbryka.

— Bądź co bądź, nigdy więcej już tam nie pójdę! — powiedziała Alicja torując sobie drogę przez las. — Była to najbardziej bezsensowna herbatka, w jakiej brałam udział!

Domawiając tych słów, zobaczyła w jednym z drzew drzwi prowadzące do wewnątrz. “To bardzo zagadkowe! — pomyślała. — Ale wszystko jest dziś zagadkowe. Jestem przekonana, że natychmiast mogę tam wejść”. I weszła.

Raz jeszcze znalazła się w podłużnej sali, tuż obok szklanego stolika. — Tym razem lepiej sobie dam radę — powiedziała i zaczęła od zabrania złotego kluczyka i otwarcia drzwiczek prowadzących do ogrodu. Później zabrała się do dzieła, nadgryzając grzyb po odrobince (pozostał jej jeszcze kawałeczek, ukryty w kieszeni), póki nie skurczyła się do wysokości mniej więcej jednej stopy; następnie weszła w maleńkie przejście; i wówczas znalazła się wreszcie w prześlicznym ogrodzie, pośród jasno ukwieconych klombów i chłodnych wodotrysków.

Rozdział VIII. Królewskie tereny do gry w krokieta

Wielki krzak róży stał u wejścia do ogrodu: pokryty był białymi kwiatami, lecz trzech krzątających się dokoła ogrodników przemalowywało je pracowicie na czerwono. Alicji wydało się to niezwykle zagadkowe, więc zbliżyła się i właśnie wtedy dobiegł do niej głos jednego z ogrodników, który powiedział: — Uważaj no, Piątko! Przestań ochlapywać mnie tą farbą!

— To nie moja wina — powiedział kwaśno Piątka. — Siódemka trącił mnie w łokieć.

Słysząc to Siódemka uniósł głowę i powiedział: — Oczywiście, Piątko! Zawsze zwalaj winę na innego!

— Przestań gadać! — powiedział Piątka. — Sam słyszałem wczoraj, jak Królowa powiedziała, że zasługujesz na to, żeby ci uciąć głowę.

— Za co? — powiedział ten, który przemówił pierwszy.

— Nie twoja rzecz! — powiedział Siódemka.

— Tak, to jego rzecz! — powiedział Piątka. — I powiem mu... za to, że zamiast przynieść kucharce cebule, przyniósł jej cebulki tulipanów.

Siódemka cisnął pędzel i rozpoczął: — No, ze wszystkich niesprawiedliwych zarzutów, które... — gdy oczy jego spoczęły na przyglądającej się im Alicji, urwał nagle; pozostali także obejrzeli się i wszyscy trzej złożyli jej głęboki ukłon.

— Czy moglibyście, proszę, powiedzieć mi — powiedziała Alicja — czemu malujecie te róże?

Piątka i Siódemka nie odezwali się, ale zwrócili oczy ku Dwójce. Dwójka zaczął półgłosem: — Szczerze mówiąc, Panienko, ta róża powinna być czerwona, ale omyłkowo zasadziliśmy białą i gdyby Królowa to odkryła, ucięto by nam wszystkim głowy, rozumie Panienka? Więc, jak Panienka widzi, robimy wszystko, co w naszej mocy, żeby przed jej nadejściem... — W tej samej chwili Piątka, spoglądający nieustannie z niepokojem w głąb ogrodu, zawołał: — Królowa! Królowa! — i wszyscy trzej ogrodnicy natychmiast padli plackiem na ziemię.

Usłyszawszy odgłos stąpania wielu stóp Alicja obejrzała się z zaciekawieniem, żeby zobaczyć Królową.

Orszak otwierało dziesięciu żołnierzy uzbrojonych w pałki o trzech główkach na kształt trefli: budową przypominali trzech ogrodników, byli podłużni i zupełnie płascy, a ręce i nogi mieli po rogach: za nimi postępowało dziesięciu dworzan przyozdobionych od stóp do głów prostokątnymi diamentami w kształcie kara; szli oni parami podobnie jak żołnierze. Za nimi zbliżyły się dzieci królewskie: było ich dziesięcioro, nadbiegły wesoło parami, trzymając się za ręce, a wszystkie przyozdobione były serduszkami. Za nimi postępowali goście, których większość stanowili Królowie i Królowe; pomiędzy nimi Alicja rozpoznała Białego Królika: przemawiał on pospiesznie i z pewnym zdenerwowaniem, odpowiadając uśmiechami na wszystko, co ktokolwiek powiedział. Minął miejsce, na którym stała, nie zwróciwszy na nią najmniejszej uwagi. Z kolei nadszedł Walet Kierowy, niosący koronę królewską na szkarłatnej aksamitnej poduszce, a wreszcie, zamykając ów wielki pochód, zbliżyli się KRÓL I KRÓLOWA KIER.

Alicja miała wątpliwości, czy nie powinna paść na twarz, jak to uczynili trzej ogrodnicy, ale nie mogła sobie przypomnieć, aby słyszała kiedykolwiek o podobnych zasadach postępowania podczas przechodzenia pochodu. “A poza tym, jaki byłby sens pochodu — pomyślała — gdyby wszyscy ludzie musieli leżeć twarzą ku ziemi tak, że niczego nie mogliby zobaczyć?” Stała więc nie poruszając się z miejsca i czekając.

Znalazłszy się naprzeciw Alicji, cały pochód zatrzymał się i wszyscy zwrócili ku niej oczy, a Królowa powiedziała ostro: — Któż to taki? — Zadała to pytanie Waletowi Kier, który w odpowiedzi uśmiechnął się jedynie i skłonił.

— Idiota! — powiedziała Królowa potrząsając niecierpliwie głową; zwróciwszy się ku Alicji podjęła: — Jak masz na imię, moje dziecko?

— Mam na imię Alicja, jeśli taka jest wola Waszej Królewskiej Mości — powiedziała Alicja jak najgrzeczniej, ale dodała w myśli: “Cóż, mimo wszystko, są tylko talią kart. Nie muszę obawiać się ich!” — A kimże są oni? — powiedziała Królowa wskazując trzech ogrodników leżących nie opodal różanego krzewu; gdyż widzicie, leżeli oni twarzą ku ziemi, a że na plecach mieli taki sam wzór, jaki miała reszta talii, nie była w stanie powiedzieć, czy są ogrodnikami, żołnierzami, dworzanami czy trójką jej własnych dzieci.

— Skądże ja mam to wiedzieć? — powiedziała Alicja, zadziwiona własną odwagą. — Nic mnie to nie obchodzi!

Królowa poczerwieniała z wściekłości i oczy jej przemieniły się na chwilę w oczy dzikiej bestii; później wrzasnęła: — Uciąć jej głowę! Uciąć jej...

— Nonsens! — powiedziała donośnie i zdecydowanie Alicja; Królowa umilkła.

Król położył rękę na ramieniu Królowej i powiedział nieśmiało: — Weź pod uwagę, moja droga, że jest ona jeszcze dzieckiem!

Królowa odsunęła się od niego z gniewem i powiedziała do Waleta: — Odwróć ich! Walet uczynił to z wielką ostrożnością, używając w tym celu czubka buta.

— Powstańcie! — powiedziała Królowa piskliwym, donośnym głosem, a trzej ogrodnicy natychmiast unieśli się i zaczęli składać ukłony Królowi, Królowej, królewskim dzieciom i wszystkim pozostałym.

— Dość! — wrzasnęła Królowa. — Można dostać zawrotu głowy od tego. — A zwróciwszy się w kierunku różanego krzewu, dodała: — Czym zajmowaliście się tutaj?

— Jeśli taka jest wola Jej Królewskiej Mości — powiedział Dwójka najpokorniejszym głosem, opadając na jedno kolano — powiem, że staraliśmy się...

— Widzą to! — powiedziała Królowa, która tymczasem zdążyła przyjrzeć się różom. — Uciąć im głowy! — i orszak ruszył pozostawiając jedynie trzech żołnierzy, mających zająć się straceniem nieszczęsnych ogrodników, którzy szukając obrony podbiegli do Alicji.

— Nie utną wam głów! — powiedziała Alicja i włożyła ich do dużej, stojącej nie opodal doniczki. Poszukujący ich żołnierze wałęsali się jeszcze przez kilka minut w sąsiedztwie, a później spokojnie odmaszerowali w kierunku, gdzie znikli pozostali.

— Czy ucięto im głowy? — wrzasnęła Królowa.

— Głowy ich spadły, gdyż taka była wola Waszej Królewskiej Mości! — wrzasnęli w odpowiedzi trzej żołnierze.

— Doskonale! — wrzasnęła Królowa. — Czy umiesz grać w krokieta?

Żołnierze zamilkli i zwrócili oczy ku Alicji, gdyż pytanie to było najwyraźniej skierowane do niej.

— Tak! — wrzasnęła Alicja.

— No, to chodź z nami! — ryknęła Królowa i Alicja dołączyła do orszaku, rozmyślając nad tym, co teraz może nastąpić.

— Jaki... jaki piękny dzień dzisiaj! — powiedział bojaźliwy głos u jej boku. Szła obok Białego Królika, który zerkał na nią niespokojnie.

— Bardzo piękny — powiedziała Alicja. — Gdzie jest Księżna?

— Sz! Sz! — półgłosem szybko powiedział Królik. Mówiąc, obejrzał się trwożnie przez ramię, później uniósł na palce, przysunął usta jak najbliżej do jej ucha i wyszeptał: — Jest po wyroku i oczekuje egzekucji.

— Za co? — powiedziała Alicja.

— Czy powiedziałaś: “Jak mi jej żal”? — zapytał Królik.

— Nie, nie powiedziałam — powiedziała Alicja. — Nie wydaje mi się, żeby było czego żałować. Powiedziałam: “Za co?”

— Dała Królowej po uszach... — zaczął Królik. Alicja parsknęła śmiechem. — Och, szszsz! — wyszeptał Królik przerażonym głosem. — Królowa cię usłyszy! Widzisz, spóźniła się nieco i Królowa powiedziała...

— Rozstawić się, wszyscy! — wrzasnęła Królowa piorunującym głosem i wszyscy zaczęli rozbiegać się w różne strony zderzając się z sobą: mimo to, po kilku minutach ustawili się i można było rozpocząć grę.

Alicja pomyślała, że nigdy jeszcze nie widziała tak zdumiewającego terenu do gry w krokieta: poryty był cały rozpadlinami i pełen wzgórków; kulami do krokieta były żywe jeże, młotkami żywe flamingi, a zgięci we dwoje, wsparci na dłoniach i stopach, żołnierze spełniali rolę bramek. Główną trudnością, na którą Alicja natrafiła już w pierwszej chwili, było odpowiednie używanie flaminga: udało jej się dość łatwo wsunąć jego ciało pod pachę tak, aby nogi zwisały luźno w powietrzu, ale, ogólnie rzecz biorąc, gdy tylko udawało jej się wyprostować mu szyję wraz z głową, by uderzyć nim w jeża, wykręcał ją do tyłu i spoglądał w twarz dziewczynki z takim zdumieniem, że nie umiała powstrzymać głośnego śmiechu; a gdy zmusiła go do opuszczenia głowy i chciała rozpocząć od nowa, zobaczyła, że jeż nie jest już zwinięty w kulę i odchodzi: prócz tego wszystkiego, zawsze na drodze wyrastał wzgórek albo otwierała się rozpadlina w każdym kierunku, w którym mogłaby posłać jeża, a ponieważ zgięci we dwoje żołnierze ciągle prostowali się i odchodzili w inny kraniec terenu, Alicja stwierdziła wkrótce, że jest to naprawdę niezwykle trudna gra.

Wszyscy zagrywali równocześnie nie czekając swej kolejki, kłócąc się przez cały czas i walcząc o jeże tak, że wkrótce Królowa wpadła w szewską pasję i zaczęła tupać, wrzeszcząc mniej więcej co minuta: — Uciąć mu głowę! — lub: — Uciąć jej głowę!

Alicja zaczęła odczuwać coraz większą niepewność: to prawda, że w ogóle nie posprzeczała się jeszcze z Królową, ale pojmowała, że może to nastąpić każdej chwili. “A wówczas — pomyślała — jaki byłby mój los? Są oni przerażająco rozmiłowani w ucinaniu ludziom głów: to prawdziwy cud, że ktokolwiek z nich jeszcze żyje!”

Rozglądała się właśnie w poszukiwaniu jakiejś drogi ucieczki i zastanawiała, czy uda jej się zniknąć niepostrzeżenie, gdy dostrzegła w powietrzu zagadkowe zjawisko: początkowo zaintrygowało ją ono ogromnie, ale po minucie czy dwóch pilnej obserwacji pojęła, że jest to uśmiech, i powiedziała do siebie: — To Kot z Cheshire. Będę mogła z kimś porozmawiać.

— Jak sobie dajesz radę? — powiedział Kot, gdy tylko pojawił się dostatecznie duży kawałek ust, żeby mógł przemówić.

Alicja odczekała, póki nie ukazały się oczy, i skinęła głową. “Nie ma celu mówić do niego — pomyślała — póki nie pojawią się uszy, a przynajmniej jedno z nich”. Jeszcze minuta i ukazała się cała głowa, a wtedy Alicja postawiła swego flaminga na ziemi i zaczęła opowiadać o grze, odczuwając wyraźne zadowolenie, że znalazł się ktoś, kto zechce jej wysłuchać. Kot osądził najprawdopodobniej, że dostateczna jego część znajduje się już na widoku i nie pojawiło się go od tej chwili ani o włos więcej.

— Myślę, że nie grają fair — rozpoczęła Alicja, nieco żałośnie — i kłócą się tak strasznie, że w ogóle nie można usłyszeć własnego głosu... i zdaje się, że nie mają żadnych określonych zasad gry: a nawet gdyby istniały jakieś, to nikt się do nich nie stosuje... I nie masz pojęcia, ile zamieszania wprowadza to, że te wszystkie rzeczy są żywe: na przykład bramka, pod którą mam przetoczyć kulę, spaceruje w drugim końcu boiska... i powinnam była skrokietować jeża Królowej właśnie teraz, ale uciekł, kiedy zobaczył, że mój się zbliża!

— A jak ci się spodobała Królowa? — powiedział Kot półgłosem.

— Wcale — powiedziała Alicja — jest tak niezwykle... — W tej samej chwili dostrzegła, że Królowa stoi tuż za nią, więc ciągnęła dalej — ...bliska zwycięstwa, że, szczerze mówiąc, nie warto kończyć gry.

Królowa uśmiechnęła się i odeszła.

— Do kogo mówisz? — powiedział Król, podchodząc do Alicji i przyglądając się z ogromnym zaciekawieniem głowie Kota.

— To mój przyjaciel... Kot z Cheshire — powiedziała Alicja. — Proszę zezwolić mi, abym mogła go przedstawić.

— Absolutnie nie podoba mi się jego wygląd — powiedział Król — mimo to może ucałować moją rękę, jeżeli zechce.

— Wolałbym nie — zauważył Kot.

— Nie zachowuj się bezczelnie — powiedział Król. — I nie patrz tak na mnie! — Domawiając tych słów skrył się za plecami Alicji.

— Kot może patrzeć na Króla — powiedziała Alicja. — Przeczytałam to w jakiejś książce, ale nie pamiętam w jakiej.

— Ale należy go usunąć — powiedział zdecydowanie Król i zawołał do Królowej, która w tej samej chwili przechodziła właśnie nie opodal: — Moja Droga! Pragnąłbym, abyś kazała usunąć stąd tego kota!

Królowa miała tylko jeden sposób zwalczania wszelkich przeciwności, wielkich i małych: — Uciąć mu głowę! — powiedziała nie raczywszy nawet rzucić okiem.

— Sam sprowadzę kata — powiedział Król ochoczo i odszedł pospiesznie.

Alicja pomyślała, że równie dobrze mogłaby teraz zawrócić i zobaczyć, jak toczy się gra, gdyż z dala dobiegał nadal wściekły wrzask Królowej. Usłyszała wyroki śmierci na trzech graczy, którzy opuścili swą kolejkę, i coraz mniej zaczęło jej się to wszystko podobać, bo gra toczyła się tak bezładnie, że nigdy nie wiedziała, czy to jej kolejka, czy nie. Ruszyła więc, żeby odnaleźć swego jeża.

Jeż zajęty był właśnie walką z innym jeżem, co wydało się Alicji doskonałą sposobnością do skrokietowania jednego z nich przy pomocy drugiego: jedyną trudność stanowiło to, że jej flaming odszedł w drugi koniec ogrodu, gdzie, jak zauważyła Alicja, próbował, nie mając na to żadnej nadziei, pofrunąć na drzewo.

Do czasu, kiedy udało się jej złapać flaminga i przynieść go z powrotem, było już po walce i oba jeże zniknęły z pola widzenia. “Ale nie ma to większego znaczenia — pomyślała Alicja — bo wszystkie bramki odeszły stąd także”. Wsunęła więc ptaka pod pachę, aby nie mógł znów uciec, i zawróciła, żeby porozmawiać jeszcze trochę z przyjacielem.

Gdy podeszła do miejsca, gdzie pozostawiła Kota z Cheshire, zadziwił ją gęsty zgromadzony tam tłum: najwyraźniej odbywała się jakaś sprzeczka pomiędzy katem, Królem i Królową; mówili oni wszyscy troje równocześnie, podczas gdy pozostali nie odzywali się ani słowem i wyglądali na bardzo zaambarasowanych.

Kiedy tylko zauważono nadchodzącą Alicję, wszyscy troje zwrócili się ku niej z prośbą o rozstrzygnięcie sprawy i zaczęli od nowa przedstawiać jej swoje racje, ale ponieważ mówili wszyscy naraz, było jej niezwykle trudno pojąć dokładnie, co chcą powiedzieć. Kat wyraził pogląd, że nie można uciąć głowy, jeśli brak ciała, od którego można by ją odrąbać, że nigdy dotąd nie kazano mu robić niczego podobnego i nie ma zamiaru rozpoczynać tego w tym wieku, w jakim się znajduje.

Król wyraził pogląd, że wszystko, co posiada głowę, może być jej pozbawione i nie należy mówić bzdur.

Królowa wyraziła pogląd, że jeśli nie załatwi się tego w mgnieniu oka, każe pozbawić głów wszystkich obecnych. (Właśnie ta ostatnia uwaga spowodowała, że wszyscy zgromadzeni mieli tak poważny i zaniepokojony wyraz twarzy).

Alicja umiała odpowiedzieć tylko: — On należy do Księżny, najlepiej zrobicie, pytając ją o zdanie.

— Jest w więzieniu — powiedziała Królowa do kata — przyprowadź ją tu. — Kat pomknął jak strzała.

W chwili kiedy wyruszył, głowa Kota zaczęła z wolna blednąć, a do czasu, gdy powrócił wraz z Księżną, rozpłynęła się zupełnie. Król i kat rozpoczęli bezładne poszukiwania biegając tam i na powrót, a reszta zgromadzonych powróciła do gry.

Rozdział IX. Opowiadanie Żółwiciela

Nie wiesz nawet, jak się cieszę, że cię znowu spotykam, kochana staruszko! — powiedziała Księżna ujmując Alicję serdecznie pod ramię, gdy tylko ruszyły obok siebie.

Alicja ucieszyła się, widząc ją w tak dobrym nastroju, i pomyślała, że, być może, przyczyną dzikości jej zachowania, gdy spotkały się w kuchni, był wyłącznie pieprz.

— Gdy ja zostanę księżną — powiedziała do siebie (choć bez większej nadziei) — w mojej kuchni w ogóle nie będzie pieprzu. Zupa doskonale się bez niego obchodzi... A może to wyłącznie pieprz czyni ludzi gniewnymi — ciągnęła zadowolona z wynalezienia nowego prawa — a ocet czyni ich kwaśnymi, a rumianek gorzkimi, a cukierki i podobne rzeczy sprawiają, że dzieci są tak pełne słodyczy. Pragnęłabym, żeby ludzie dowiedzieli się o tym: nie skąpiliby wtedy tego tak bardzo, wiecie...

Zdążyła już zupełnie zapomnieć o Księżnej i przestraszyła się słysząc nad uchem jej głos: — Rozmyślasz nad czymś, moje dziecko, i dlatego zapomniałaś, że rozmawiamy. Nie mogę ci od razu powiedzieć, jaki wynika z tego morał, ale wkrótce go sobie przypomnę. — Może nie wynika z tego żaden morał — odważyła się zauważyć Alicja.

— Ho, ho, moje dziecko! — powiedziała Księżna. — Ze wszystkiego wynika jakiś morał, jeśli tylko potrafisz go odnaleźć. — I przysunęła się bardzo blisko do Alicji, której nie ucieszyło to zupełnie: po pierwsze, Księżna była bardzo brzydka, po drugie, niski wzrost zezwalał jej na wbijanie podbródka w ramię Alicji, a był to paskudnie ostry podbródek. Mimo to, nie chcąc okazywać nieuprzejmości, znosiła to, jak umiała.

— Gra trochę się teraz poprawiła — powiedziała dla podtrzymania konwersacji.

— To prawda — odparła Księżna — a wynika z tego następujący morał: “Ach, to dzięki miłości, miłości, kręci się cały świat!”

— Ktoś powiedział — wyszeptała Alicja — że kręci się, kiedy nikt nie wtrąca się do cudzych spraw!

— Ach, cóż tam! Oznacza to mniej więcej to samo — powiedziała Księżna i wbiła swój krótki, ostry podbródek w ramię Alicji, dorzuciwszy: — A z tego wynika następujący morał:

“Zwracaj uwagę na sens, a głos już sam to wypowie”.

“Jakże rozmiłowana jest w odnajdywaniu morałów we wszystkim!” — pomyślała Alicja.

— Nie wiesz z pewnością, dlaczego nie objęłam cię wpół — powiedziała Księżna po krótkiej przerwie w rozmowie. — Ale mam wątpliwości co do usposobienia twego flaminga. Czy mogę zastosować pewien eksperyment?

— Może ugryźć — odparła oględnie Alicja, nie odczuwając żadnego zaciekawienia w związku z możliwym eksperymentem.

— Bardzo słusznie — powiedziała Księżna — flamingi gryzą jak musztarda. A wynika z tego morał: “Kiedy wejdziesz między wrony, musisz krakać jak i one”.

— Ale musztarda nie jest ptakiem — zauważyła Alicja.

— Słusznie jak zawsze — powiedziała Księżna — jakże jasno umiesz wykładać to, co masz do powiedzenia!

— Sądzę, że to minerał — powiedziała Alicja.

— Oczywiście — powiedziała Księżna, która zdawała się zgadzać z wszystkim, co mówiła Alicja. — Niedaleko stąd zawinął okręt z ładunkiem musztardy. O, widać maszty! A morał z tego: “Im mniej masz ty, tym więcej mam ja”.

— Och, już wiem! — zawołała Alicja, która nie dosłyszała ostatniej uwagi. — To warzywo.

Wcale nie jest podobna do warzyw, ale jest jednym z nich.

— Zgadzam się z tobą najzupełniej — powiedziała Księżna — a morał z tego wynika następujący: “Bądź taką, jaką cię widzą” — albo, jeśli chcesz, żebym wyraziła to prościej:

“Nigdy nie wyobrażaj sobie, że nie jesteś taką, jaką cię inni widzą i, że taka, jaką byłaś lub mogłaś być, byłaś albo mogłaś być widziana przez innych, gdyż inaczej inni widzieliby cię inaczej”.

— Myślę, że zrozumiałabym to lepiej — powiedziała jak najuprzejmiej Alicja — gdybym miała to napisane; słysząc tylko, nie mogę za wszystkim nadążyć.

— Nie da się tego porównać z tym, co mogłabym powiedzieć, gdybym zechciała — odparła Księżna uradowanym głosem.

— Proszę nie sprawiać sobie kłopotu wypowiadaniem tego tak, żeby było jeszcze dłuższe — powiedziała Alicja.

— Ach, nie wspominaj nawet o kłopocie! — powiedziała Księżna. — Daję ci w prezencie to wszystko, co powiedziałam do tej pory.

“Nie nazbyt kosztowny prezent! — pomyślała Alicja. — Dobrze, że ludzie nie dają takich prezentów na urodziny!” Ale nie odważyła się wypowiedzieć tego na głos.

— Znowu zamyślona? — zapytała Księżna, zadając nowe pchnięcie swym krótkim, ostrym podbródkiem.

— Mam prawo myśleć — powiedziała ostro Alicja, trochę już rozdrażniona.

— Masz takie samo prawo do myślenia jak świnie do latania, a mor...

Lecz, ku ogromnemu zdumieniu Alicji, głos Księżny zamarł pośrodku jej umiłowanego słowa “morał”, a ramię wsunięte pod ramię Alicji zaczęło drżeć. Alicja uniosła głowę: na wprost nich, z rękami założonymi na piersi, piorunując je oczyma, stała Królowa.

— Prześliczny dzień mamy, Wasza Królewska Mość! — zaczęła Księżna cichym, omdlewającym głosem.

— Chcę cię uczciwie ostrzec — wrzasnęła Królowa tupiąc z wściekłością — albo ty, albo twoja głowa, musicie mnie pożegnać! I to szybko! Wybieraj!

Księżna, nie pragnąc wybierać, zniknęła w mgnieniu oka.

— Zajmijmy się znowu grą — powiedziała Królowa do Alicji; Alicja była tak przestraszona, że nie odpowiedziała ani słowem, lecz z wolna ruszyła za nią ku terenom, na których rozgrywano partię krokieta.

Pozostali goście, skorzystawszy z nieobecności Królowej, wypoczywali w cieniu, lecz w tej samej chwili, w której ujrzeli ją, powrócili pospiesznie do gry, a Królowa rzuciła tylko mimochodem, że za każdą chwilę opieszałości zapłacą życiem.

W czasie, gdy Królowa nieustannie sprzeczała się z pozostałymi graczami i wrzeszczała: — Uciąć mu głowę! — albo: — Uciąć jej głowę! — skazanych brali pod straż żołnierze, którzy w ten sposób przestawali być bramkami i po mniej więcej pół godzinie nie było już ani jednej bramki, a wszyscy gracze, jeśli nie liczyć Króla, Królowej i Alicji, znaleźli się pod strażą skazani na stracenie.

Wówczas Królowa, dysząc ciężko, uspokoiła się i powiedziała do Alicji: — Czy widziałaś już Żółwiciela?

— Nie — odparła Alicja. — Nie wiem nawet, co to jest Żółwiciel.

— Jest on tym, z czego robi się Zupę Żółwicielęcą — powiedziała Królowa.

— Nigdy nie widziałam niczego takiego ani nie słyszałam o niczym takim — powiedziała Alicja.

— Więc chodź — powiedziała Królowa — a opowie ci on swoje dzieje.

Gdy odchodziły razem, Alicja usłyszała Króla mówiącego półgłosem do zebranych: — Ułaskawiam was wszystkich. — “No, to ślicznie!” — pomyślała, gdyż bardzo była markotna do tej pory na myśl o ilości straceń nakazanych przez Królową. Wkrótce natknęły się na Gryfa, głęboko uśpionego w słońcu. (Jeżeli nie wiecie, jak wygląda Gryf, spójrzcie na tę ilustrację). — Zbudź się, leniwa istoto! — powiedziała Królowa — i odprowadź tę młodą damę na spotkanie z Żółwicielem, aby mogła wysłuchać jego dziejów. Ja muszę wrócić i doglądnąć paru egzekucji, które zarządziłam — i odeszła zostawiając Alicję z Gryfem. Alicji nie bardzo spodobał się wygląd tego stworzenia, ale pomyślała, że ogólnie rzecz biorąc, bezpieczniej było pozostać z nim tutaj, niż udać się za okrutną Królową — czekała więc.

Gryf usiadł i przetarł oczy; później spoglądał za Królową, a kiedy zniknęła z pola widzenia, roześmiał się cicho. — Bardzo śmieszne! — powiedział Gryf, na pół do siebie, na pół do Alicji.

— Co jest takie śmieszne? — powiedziała Alicja.

— Jak to? Ona! — powiedział Gryf. — To wszystko to jej wymysł: nigdy jeszcze nikogo nie stracili, wiesz. Chodź!

“Wszyscy tu mówią mi “Chodż!” — pomyślała Alicja podążając z wolna za nim. — Nigdy dotąd tak mną nie pomiatano, nigdy!”

Nie uszli daleko, gdy zobaczyli z dala Żółwiciela siedzącego w smutku i samotności na niewielkim występie skalnym, a gdy zbliżyli się, Alicja usłyszała jego westchnienia tak ciężkie, jak gdyby za chwilę serce miało mu pęknąć. Ogarnęło ją głębokie współczucie dla niego. — Jakie nieszczęście go spotkało? — zapytała Gryfa. A Gryf odparł dokładnie niemal tymi samymi słowami jak poprzednio: — To wszystko jego wymysł: nie spotkało go żadne nieszczęście, wiesz. Chodź!

Podeszli więc do Żółwiciela, który spojrzał na nich wielkimi, pełnymi łez oczyma, ale nie odezwał się słowem.

— Ta młoda dama — powiedział Gryf — chciałaby poznać twoje dzieje.

— Dowie się o nich ode mnie — powiedział Żółwiciel niskim, głuchym głosem. — Usiądźcie oboje i nie mówcie ani słowa, póki nie skończę.

Usiedli więc i nikt nie odzywał się słowem w ciągu paru minut. Alicja pomyślała: “Nie rozumiem, jak będzie mógł w ogóle skończyć, jeżeli nie zacznie”. Ale czekała cierpliwie.

— Byłem ongi — powiedział w końcu Żółwiciel westchnąwszy głęboko — prawdziwym Żółwiem.

Po słowach tych zapadło długie milczenie, przerywane od czasu do czasu: “Hjkkrrh!” Gryfa oraz nieustannym ciężkim łkaniem Żółwiciela. Alicja chciała już wstać i powiedzieć:

“Dziękuję, sir, za to ciekawe opowiadanie” — ale pomyślała, że coś jednak musi jeszcze nastąpić, siedziała więc nadal spokojnie, nie odzywając się.

— Gdy byliśmy dziećmi — powiedział wreszcie Żółwiciel głosem spokojniejszym, choć przerywanym od czasu do czasu łkaniem — uczęszczaliśmy do szkoły znajdującej się w morzu. Nauczycielem był stary Żółw... nazywaliśmy go Ostrygą. — Dlaczego nazywaliście go Ostrygą, jeżeli nią nie był? — zapytała Alicja.

— Nazywaliśmy go Ostrygą, bo był ostry — powiedział gniewnie Żółwiciel. — Jesteś naprawdę bardzo tępa!

— Powinnaś się wstydzić zadawania takich prostackich pytań — dorzucił Gryf; później obaj usiedli i w milczeniu zaczęli przyglądać się biednej Alicji, która poczuła, że gotowa jest zapaść się pod ziemię. Wreszcie Gryf powiedział do Żółwiciela: — Jazda, staruszku! Nie traćmy na to całego dnia! — a Żółwiciel podjął tymi słowami:

— Tak, uczęszczaliśmy do szkoły znajdującej się w morzu, chociaż może ci się to wydać nie do uwierzenia...

— Nic podobnego nie powiedziałam! — przerwała Alicja.

— Powiedziałaś — stwierdził Żółwiciel.

— Trzymaj język za zębami! — dodał Gryf, zanim Alicja zdążyła odezwać się ponownie.

Żółwiciel ciągnął dalej:

— Otrzymywaliśmy najlepsze wykształcenie... prawdę mówiąc, codziennie przychodziliśmy do szkoły na zajęcia...

— W mojej szkole też odbywały się codziennie zajęcia — powiedziała Alicja. — Nie musisz się tym tak pysznić.

— Z przedmiotami nadobowiązkowymi? — zapytał nieco zaniepokojony Żółwiciel.

— Tak — powiedziała Alicja — uczyliśmy się francuskiego i muzyki.

— I prania? — powiedział Żółwiciel.

— Oczywiście, że nie! — powiedziała Alicja urażonym głosem.

— Ach! Więc ta twoja szkoła nie należała do naprawdę dobrych — powiedział Żółwiciel z wielką ulgą w głosie. — A w naszej mieli na końcu cenzurki: “francuski, muzyka i pranie... nadobowiązkowe”.

— Nie musiało być wam bardzo potrzebne, skoro mieszkaliście na dnie morza.

— Nie stać mnie było na uczenie się tego — powiedział Żółwiciel wzdychając — przeszedłem tylko program z przedmiotów obowiązkowych.

— Jakich? — spytała Alicja.

— Na początku była oczywiście nauka Chlapecadła i Portografia — odpowiedział Żółwiciel — a później różne odgałęzienia Arytmetyki — Wodowanie, Obejmowanie, Dnożenie i Brzydzielenie.

— Nigdy nie słyszałam o “Brzydzieleniu” — odważyła się wtrącić Alicja. — Cóż to jest takiego?

Zdumiony Gryf aż uniósł obie łapy. — Nigdy nie słyszała o “Brzydzieleniu”! — wykrzyknął. — Mam nadzieję, że wiesz, co oznacza słowo upięknianie?

— Tak — powiedziała niepewnie Alicja — oznacza to... że... chce się... chce się coś upięknić.

— W takim razie — ciągnął Gryf — musisz być wielkim głuptasem, jeżeli nie wiesz, co to jest “Brzydzielenie”.

Nie zachęciło to Alicji do zadawania dalszych pytań na ten temat: obróciła się więc ku Żółwicielowi i powiedziała: — Czego jeszcze musieliście się uczyć?

— Cóż, była jeszcze Histeria — odpowiedział Żółwiciel wyliczając na płetwach — ...Histeria starożytna i nowożytna, Oceanografia, Rybunki... nauczycielem Rybunków był stary węgorz morski, który przypływał do nas raz w tygodniu: uczył on nas Rybunków i Falowania.

— Jak się odbywała nauka tego przedmiotu? — powiedziała Alicja.

— Cóż, nie mogę ci tego pokazać — powiedział Żółwiciel — bo kości mi zanadto zesztywniały. A Gryf nigdy się tego nie uczył.

— Nie miałem czasu — rzekł Gryf — uczyłem się przedmiotów klasycznych. A wykładał nam stary krab, oj, było to krabisko.

— Nigdy mnie nie uczył — powiedział Żółwiciel z westchnieniem. — Mówiono, że wykładał Ławicę i Rzekę.

— Tak było, tak było — powiedział Gryf i także westchnął, po czym oba stworzenia ukryły oblicza w łapach.

— A miewaliście piątki? — zapytała pospiesznie Alicja, chcąc szybko zmienić temat.

— Tak, ponad pięćdziesiąt rocznie, cztery miesięcznie i raz w tygodniu.

— Zawsze raz w tygodniu? — zawołała zdumiona Alicja.

— Oczywiście, że tak — powiedział Gryf — przecież jest tylko jeden piątek w tygodniu. Odpowiedź ta tak zadziwiła Alicję, że musiała się zastanowić trochę, zanim zadała następne pytanie. — A czwórek nie mieliście w takim razie wcale?

— Oczywiście, że nie — odparł Żółwiciel.

— Dość o nauce — przerwał Gryf stanowczym głosem. — Opowiedz jej teraz coś o rozrywkach.

Rozdział X. Kadryl z homarami

Zółwiciel westchnął głęboko i przeciągnął grzbietem płetwy po oczach. Spojrzał na Alicję i chciał przemówić, lecz przez minutę lub dwie łkanie dławiło mu głos.

— Odczuwa to tak, jakby miał kość w gardle — powiedział Gryf i zabrał sie do dzieła, potrząsając nim i bijąc go pięścią w plecy. Żółwiciel odzyskał wreszcie głos i mimo łez spływających po policzkach; rozpoczął:

— Zapewne nie zamieszkiwałaś nigdy na dnie morza... (— Nigdy — powiedziała Alicja) — ...i, być może, nie przedstawiono cię nigdy Homarowi... (Alicja zaczęła mówić: — Raz skosztowałam — ale połapała się szybko i powiedziała: — Nie, nigdy) — ...więc nie masz najmniejszego nawet pojęcia, jaką zachwycającą rzeczą jest Kadryl z Homarami!

— Rzeczywiście, nie mam — powiedziała Alicja. — Cóż to za rodzaj tańca?

— Otóż — powiedział Gryf — najpierw wszyscy stają w jednym szeregu wzdłuż brzegu morza...

— W dwuszeregu! — zawołał Zółwiciel. — Foki, żółwie, łososie i inne. Później, kiedy już się oczyściło cały teren z meduz...

— A to zwykle zajmuje nieco czasu — przerwał mu Gryf.

— ...postępuje się dwa kroki ku przodowi...

— A każdy ma homara jako partnera! — zawołał Gryf.

— To jasne — powiedział Żółwiciel — dwa kroki ku przodowi, skłon ku partnerowi...

— ...zmiana homarów i cofnięcie się w tej samej kolejności.

— Później, jak wiadomo — ciągnął Żółwiciel — ciska się...

— Homary! — wrzasnął Gryf podskoczywszy wysoko w górę.

— ...tak daleko w morze, na ile sił starczy...

— Płynie za nimi! — krzyknął Gryf.

— Robi salto w morzu! — zawołał Żółwiciel, wywijając obłąkane koziołki.

— Ponownie zmienia homary! — ryknął Gryf ile mocy w płucach.

— Wraca na ląd i... to jest cała pierwsza figura — powiedział Zółwiciel, niespodziewanie cichym głosem; i oba stworzenia, które przez cały czas skakały jak szalone, usiadły teraz i z cichym smutkiem spojrzały na Alicję.

— Zapewne jest to bardzo ładny taniec — powiedziała niepewnie Alicja.

— Czy chciałabyś go obejrzeć? — powiedział Zółwiciel.

— O tak, bardzo — powiedziała Alicja.

— Wstań. Postaramy się odtańczyć pierwszą figurę! — powiedział Żółwiciel do Gryfa. — Jak wiadomo, można ją wykonać bez homarów. Kto będzie śpiewał?

— Och, zaśpiewaj ty — powiedział Gryf. — Nie pamiętam już słów. Więc rozpoczęli dostojny taniec, okrążając raz po raz Alicję, co pewien czas nadeptując jej na palce, gdy przybliżali się zanadto i wyznaczając ruchami łap rytm pieśni, którą Żółwiciel odśpiewał niezwykle powolnie i z wielkim smutkiem:


Czemu wleczesz się tak? — rzekła do ślimaka bialoryba. —
Ten morświn, który nas dognał, na ogon mi wdepnie chyba.
Spójrz na żółwie i homary, które tłumami całymi
Zbiegły się na skraju plaży... czy chcesz tańczyć razem z nimi?
Czy chcesz tańczyć, czy też nie chcesz, czy chcesz tańczyć razem z nimi?
Nie przeczuwasz nawet uciech, które w sercach nam rozbłysną,
Gdy nas razem z homarami wprost na pełne morze cisnął
Odparł ślimak: “Za daleko!” — I choć zaszczyt mu to czyni,
Choć jest wdzięczny niewymownie, ale nie chce tańczyć z nimi.
Czy chce tańczyć, czy też nie chce, nie chce tańczyć razem z nimi. —
Czy chce tańczyć czy też nie chce, nie chce tańczyć razem z nimi.
Za daleko? A to czemu? — rzekł przyjaciel ostrołuski —
Przecież morze ma dwa brzegi; czeka nas tam brzeg francuski.
Oddalając się od Anglii, do Francji się przybliżymy...
Czemu bledniesz, mój ślimaku? Pójdź i zatańcz razem z nimi,
Czy chcesz tańczyć, czy też nie chcesz, pójdź i zatańcz razem z nimi!
Czy chcesz tańczyć, czy też nie chcesz, pójdź i zatańcz razem z nimi!
 

— Dziękuję wam, obejrzałam ten taniec z ogromnym zaciekawieniem — powiedziała Alicja, zadowolona, że nareszcie się to już skończyło. — I naprawdę, bardzo mi się podoba ta piosenka o białorybie!

— Och, jeśli chodzi o białoryby — powiedział Żółwiciel — są one... widywałaś je, oczywiście?

— Tak — powiedziała Alicja. — Często je widywałam podczas obia... — urwała pospiesznie.

— Nie wiem, co to jest Obia — powiedział Żółwiciel — ale jeżeli widywałaś je tak często, wiesz, oczywiście, jak wyglądają?

— Tak mi się wydaje — powiedziała Alicja po namyśle. — Obsypane są tartą bułką... i trzymają ogony w zębach.

— Jeśli chodzi o tartą bułkę, to nie masz słuszności — powiedział Żółwiciel — morze zmyłoby całą tartą bułkę. Ale miewają ogony w zębach, a przyczyną tego jest... — Żółwiciel przymknął oczy ziewając. — Powiedz jej o tej przyczynie i o całej reszcie... — powiedział do Gryfa.

— Przyczyna jest następująca — powiedział Gryf — chciały zatańczyć z homarami. Więc ciskano je do morza. Więc leciały bardzo daleko. Więc z całej siły zaciskały ogony w zębach. Więc nie mogły ich potem wyciągnąć. To wszystko.

— Dziękuję — powiedziała Alicja. — To bardzo ciekawe. Nigdy dotąd nie powiedziano mi naraz tylu rzeczy o białorybie.

— Mogę powiedzieć ci więcej, jeżeli zechcesz — powiedział Gryf. — Czy wiesz, skąd pochodzi nazwa białoryba?

— Nigdy dotąd nie zastanawiałam się nad tym — powiedziała Alicja. — Skąd?

— Bo służy ona do czyszczenia butów i pantofelków — powiedział Gryf bardzo poważnie.

Alicja była zupełnie zaskoczona. — Do czyszczenia butów? — powiedziała zdumionym głosem.

— No, czym są wyczyszczone twoje buciki? Chcę powiedzieć, co powoduje, że tak lśnią? Alicja spojrzała w dół i przyglądała się przez chwilę swoim pantofelkom, zanim odpowiedziała: — Smaruje się je czernidłem, prawda?

— Buciki i pantofelki w głębinach morskich — ciągnął Gryf niskim głosem — bieli się białoryba. Teraz już wiesz.

— A kto czyści te buciki? — zapytała Alicja z wielkim zaciekawieniem.

— Tylko flądry ich nie czyszczą — odpowiedział Gryf z pewną niecierpliwością — byle krewetka ci to powie.

— Gdybym była białorybą — powiedziała Alicja, której myśli wciąż jeszcze krążyły wokół piosenki — powiedziałabym do Morświna: “Nie nadeptuj mi na ogon, nie chcę twojego towarzystwa w drodze do wody”.

— Musiałaby jednak przedstawić te dowody — powiedział Żółwiciel.

— Jakie? — powiedziała Alicja nie zrozumiawszy.

— Oczywiście — powiedział Żółwiciel. — Gdyby ryba przyszła do mnie i powiedziała:

“Nie lubię towarzystwa morświna w drodze...”, spytałbym dokładnie tak samo jak ty: “Dowody?”

— Ależ ja powiedziałam: “do wody”!

— Przecież właśnie to mówię! — powiedział Żółwiciel urażonym tonem. A Gryf dodał: — Posłuchajmy teraz trochę o twoich przygodach.

— Mogłabym wam opowiedzieć o moich przygodach... o tych, które rozpoczęły się dziś rano — powiedziała Alicja, nieco niepewnie — ale nie ma celu zaczynać od wczoraj, gdyż byłam wtedy kim innym.

— Wyjaśnij to — powiedział Żółwiciel.

— Nie, nie! Najpierw przygody — powiedział Gryf niecierpliwym głosem — wyjaśnienia zabierają okropnie wiele czasu.

Więc zaczęła im opowiadać o swoich przygodach, od czasu gdy zobaczyła po raz pierwszy Białego Królika. Początkowo była zdenerwowana, ale tylko trochę, tym że oba stworzenia przysunęły się do niej blisko z obu stron i tak szeroko otworzyły usta i oczy; ale w miarę opowiadania nabrała odwagi. Słuchacze zachowywali absolutną ciszę, póki nie doszła do spotkania z Gąsienicą i recytacji Stary jesteś, mój ojcze, syn Williama rzekł, kiedy to wszystkie słowa wypadły jej na opak; Żółwiciel odetchnął głęboko i powiedział: — To bardzo zagadkowe!

— Tak zagadkowe, jak tylko może być zagadkowe — powiedział Gryf.

— Wszystko wypadło na opak! — powtórzył zamyślony Żółwiciel. — Chciałbym usłyszeć ją, recytującą coś innego. Powiedz jej, żeby zaczęła. — I spojrzał na Gryfa, jak gdyby przypuszczając, że posiada on jakąś władzę nad Alicją.

— Powstań i zacznij recytować: Oto są słowa lenia... — powiedział Gryf.

“Jak te stworzenia pomiatają człowiekiem, każąc mu powtarzać z pamięci lekcje! — pomyślała Alicja. — Równie dobrze mogłabym być w szkole w tej chwili”. Wstała jednak i zaczęła powtarzać z pamięci, lecz miała głowę tak wypełnioną Kadrylem z Homarami, że nie zdawała sobie niemal sprawy z tego, co mówiła; a słowa, które wypowiadała, były naprawdę dziwne:


Oto słowa Homara: krzyczał wniebogłosy:
“Przypiekłem się zanadto, ocukrzcie mi włosy!”
Nosem, który trzepoce jak kaczka w brytfannie;
Guziki i buciki czyści nieustannie;

Gdy odpływ spłynął z plaży, raźny jak skowronek
O rekinach ze wzgardą mówi cały dzionek,
Lecz gdy wracają wody, a rekiny z nimi,
Odznacza się głos jego nutkami drżącymi.
 

— To coś zupełnie innego niż to, co ja mówiłem jako dziecko — powiedział Gryf.

— Cóż, ja także nie słyszałem tego jeszcze nigdy przedtem — powiedział Żółwiciel — ale brzmi to niezwykle nonsensownie. Alicja nie odezwała się: usiadła i ukryła twarz w dłoniach, zastanawiając się, czy cokolwiek kiedykolwiek przydarzy jej się jeszcze w zwykły sposób.

— Chciałbym, aby mi to wyjaśniono — powiedział Żółwiciel.

— Ona nie umie tego wyjaśnić — powiedział Gryf pośpiesznie. — Jazda, następną zwrotkę.

— Ale te jego buciki? — nalegał Żółwiciel. — Jak mógł je czyścić nosem?

— Uważał to za swój podstawowy obowiązek — powiedziała Alicja; ale rzecz ta była dla niej samej tak okropnie zagadkowa, że marzyła już tylko o zmianie przedmiotu rozmowy.

— Jazda, następną zwrotkę — powtórzył Gryf — rozpoczyna się ona od: Mijałem ogród jego. Alicja nie miała odwagi okazać nieposłuszeństwa, choć przeczuwała, że znów wszystko pójdzie na opak; ciągnęła więc dalej drżącym głosem:


Mijałem ogród jego, a w owym ogrodzie
Sowa z Panterą obiad jadły w wielkiej zgodzie:
Pantera zjadła zupę, ciasto i pieczyste,
Sowie waza została i talerze czyste.

A gdy wszystko zjedzono, Sowa rada wielce
Łyżką wzięła, Panterze noże i widelce
Przypadły, więc i danie też mieć chciała nowe:
Ryknęła i na deser zjadła także...
 

— Jaki jest cel powtarzania tego wszystkiego, jeśli nie wyjaśniasz niczego w miarę posuwania się? Jest to najbardziej pomylona rzecz, jaką słyszałem w życiu!

— Tak. Sądzę, że lepiej będzie, jeżeli poprzestaniesz na tym — powiedział Gryf, a jeśli mowa o Alicji, była ona niezwykle uradowana mogąc go posłuchać.

— Czy spróbujemy następnej figury Kadryla z Homarami? — ciągnął Gryf. — Czy może wolałabyś, żeby Żółwiciel zaśpiewał ci jakąś inną piosenkę?

— Och, tak, piosenkę, jeżeli Żółwiciel będzie na tyle uprzejmy — odpowiedziała Alicja tak ochoczo, że Gryf powiedział nieco urażonym tonem: — Hm, o gustach się nie dysputuje! Zaśpiewaj jej Zupę żółwiową, co, staruszku?

Żółwiciel westchnął głęboko i głosem zdławionym wybuchami łkania, zaczął śpiewać tak:


Zupo nadobna, tłusta, zielona,
W głębi gorącej wazy uśpiona!
Któż się nad tobą, słodka, nie schyli
W porze wieczerzy, w wieczornej chwili!
W porze wieczerzy, w wieczornej chwili!

Zu-upo nadoo-oobna! Zu-upo nadoo-oobna!
W porze wieczerzy, w wieczornej chwili!
Zupo, zupo nadobna!

Zupo nadobna! Któż dba o ryby,
Drób lub dziczyznę, a nawet gdyby
Miał wszystko inne, to czy podobna,
By nie chciał ciebie, Zupo nadobna?
By nie chciał ciebie, Zupo nadobna?

Zu-upo nadoo-oobna!
Zu-upo nadoo-oobna!
W porze wieczerzy, w wie-eeeeczornej chwili!
Zupo, zu PONAD obna!
 

— Refren, jeszcze raz! — zawołał Gryf, a Żółwiciel właśnie zaczął go powtarzać, gdy w oddali rozległ się okrzyk: — Rozprawa się rozpoczyna!

— Chodź! — zawołał Gryf i wziąwszy Alicję za rękę ruszył pędem nie doczekawszy końca piosenki.

— Co to za rozprawa? — zapytała zdyszana biegiem Alicja; ale Gryf odpowiedział tylko: — Chodź — i przyspieszył jeszcze, a z dala, coraz cichsze i cichsze, dochodziły ich melancholijne słowa:


W po-orze wieczerzy, w wie-e-eeczornej chwili, Zupo, Zupo, nadobna!

Rozdział XI. Któż ciastka skradł?

Przybywszy zobaczyli, że Król i Królowa Kier zasiedli już na tronach, a wokół nich zebrał się ogromny tłum — wszelkiego rodzaju ptaki i zwierzęta, a także pełna talia kart w komplecie: Walet stał przed nimi w kajdanach, a po obu jego stronach strzegący go żołnierze: w pobliżu Króla znajdował się Biały Królik, który w jednej ręce trzymał trąbkę, a w drugiej zwój pergaminu. Pośrodku sali rozpraw stał stół, a na nim wielka taca, na której leżały ciasteczka owocowe: wyglądały tak znakomicie, że Alicja poczuła na ich widok nagły głód... “Jakbym chciała, żeby już zakończyli rozprawę — pomyślała — i zaczęli obnosić poczęstunek!” Ale wydawało się, że na razie nie ma najmniejszej szansy na tego rodzaju obrót sprawy, więc dla zabicia czasu zaczęła przyglądać się otoczeniu.

Alicja nigdy przedtem nie była w sądzie, ale w książkach, które przeczytała, były opisy sal sądowych, więc stwierdziła teraz z przyjemnością, że poznaje prawie wszystkie znajdujące się tu osoby i przedmioty. — To musi być sędzia — powiedziała do siebie — bo ma wielką perukę.

Sędzią był, mówiąc nawiasem, Król; a ponieważ nosił koronę na peruce (spójrzcie na czołową ilustrację książki, jeżeli chcecie wiedzieć, jak tego dokonał), nie sprawiał wrażenia, jak gdyby było mu zbyt wygodnie, a już na pewno nie dodawało mu to uroku. “A to ława przysięgłych — pomyślała Alicja — a tych dwanaście stworzeń — (była zmuszona do powiedzenia “stworzeń”, rozumiecie, bo niektóre z nich były zwierzętami, a niektóre ptakami) — to sędziowie przysięgli, jak przypuszczam”. Powtórzyła ostatnie słowo dwa czy trzy razy z uczuciem pewnej dumy, bo, jak słusznie osądziła, bardzo niewiele dziewczynek w jej wieku miało choćby najbardziej mgliste wyobrażenie o tym, co ono oznacza. Mimo to “ławnicy” byliby równie odpowiednim słowem w tym wypadku.

Dwunastu sędziów pisało bardzo pilnie na tabliczkach. — Cóż oni robią? — wyszeptała Alicja do Gryfa. — Nie mogą przecież niczego zapisywać przed rozpoczęciem rozprawy.

— Wpisują tam własne imiona — wyszeptał w odpowiedzi Gryf. — W obawie, że mogliby przed zakończeniem rozprawy zapomnieć, jak one brzmią.

— Cóż za tępe istoty! — zaczęła Alicja donośnym, wzburzonym głosem, ale urwała natychmiast, gdyż Biały Królik zawołał: — Cisza w sądzie! — a Król włożył okulary i rozejrzał się badawczo, żeby sprawdzić, kto rozmawia.

Alicja mogła dostrzec, tak dobrze niemal, jak gdyby zaglądała im przez ramię, że wszyscy przysięgli zapisują na swoich tabliczkach: “Cóż za tępe istoty!”, a nawet zdołała stwierdzić, że jeden z nich nie wiedział, jak się pisze “tępe”, i musiał poprosić sąsiada o wyjaśnienie. “Ładny zamęt powstanie na tych tabliczkach jeszcze przed zakończeniem rozprawy!” — pomyślała. Jeden z przysięgłych pisał skrzypiącym ołówkiem. Tego, rzecz jasna, Alicja nie mogła znieść, obeszła więc salę sądową, przystanęła za jego plecami i wkrótce, przy pierwszej sposobności, porwała ołówek. Uczyniła to tak szybko, że biedny mały przysięgły (był to Bili Jaszczurka) nie mógł pojąć, co się z nim stało i po dłuższym poszukiwaniu wokół siebie, zmuszony był pisać aż do końca rozprawy palcem, co dawało bardzo niewiele pożytku, gdyż nie pozostawiał on najmniejszego nawet śladu na tabliczce.

— Heroldzie, odczytaj oskarżenie! — powiedział Król. W odpowiedzi Biały Królik zadął po trzykroć w trąbkę, a później, rozwinąwszy zwój pergaminu, odczytał:


Królowa Kier ciasteczek moc
Upiekła w letni dzień,
A Walet Kier, gdy przyszła noc,
Skradł je i skrył się w cień.
 

— Rozważcie swój wyrok — powiedział Król do sędziów.

— Zaraz, zaraz! — wkroczył pospiesznie Królik. — Musi nastąpić jeszcze bardzo wiele, zanim to się stanie!

— Zawezwać pierwszego świadka — powiedział Król, a Biały Królik zadął po trzykroć w trąbkę i wykrzyknął: — Pierwszy świadek!

Pierwszym świadkiem był Kapelusznik. Wszedł z filiżanką herbaty w jednej ręce i kawałkiem chleba z masłem w drugiej. — Proszę Majestat o wybaczenie — zaczął — lecz przyniosłem je tu, gdyż w chwili, gdy przysłano po mnie, nie dopiłem jeszcze herbaty.

— Powinieneś był dopić — powiedział Król. — Kiedy rozpocząłeś?

Kapelusznik spojrzał na Marcowego Zająca, który wszedł za nim na salę rozpraw idąc ramię w ramię z Susłem. — Czternastego marca, jak sądzą — powiedział.

— Piętnastego — powiedział Marcowy Zając.

— Szesnastego — powiedział Suseł.

— Zapiszcie to — powiedział Król do sędziów, a sędziowie gorliwie zapisali wszystkie trzy daty na swych tabliczkach, dodali je do siebie i nakreślili odpowiedź w szylingach i pensach.

— Zdejm swój kapelusz — powiedział Król do Kapelusznika.

— To nie mój — powiedział Kapelusznik.

— Skradziony. — zawołał Król zwracając się ku sędziom, którzy niezwłocznie zanotowali ów fakt.

— Mam je na sprzedaż — dodał dla wyjaśnienia Kapelusznik. — Żaden z nich nie jest moją własnością. Jestem kapelusznikiem.

Na to Królowa włożyła okulary i zaczęła spoglądać surowo na Kapelusznika, który pobladł i zadygotał.

— Złóż zeznanie — powiedział Król — i nie zachowuj się tak nerwowo, bo każę cię bezzwłocznie stracić.

Nie ośmieliło to świadka w najmniejszym stopniu: nadal przestępował z nogi na nogę, spoglądając niepewnie na Królową w takim popłochu, że w końcu, zamiast chleba z masłem, odgryzł i połknął wielki kawałek filiżanki.

Właśnie w tej chwili Alicja doznała niezwykle zagadkowego wrażenia, które ogromnie ją zdumiało, nim pojęła, co ono oznacza: ponownie zaczęła się powiększać. W pierwszej chwili chciała wstać i wyjść z sali rozpraw, ale już w następnej zdecydowała, że pozostanie na miejscu tak długo, jak długo będzie mogła się tu pomieścić.

— Może byś przestała tak cisnąć na mnie — powiedział siedzący przy niej Suseł. — Ledwie oddycham.

— Nic na to nie poradzę — powiedziała Alicja, jak najbardziej pojednawczo. — Rosnę.

— Nie wolno ci rosnąć tutaj — powiedział Suseł.

— Przestań mówić nonsensy — powiedziała Alicja zuchwałej. — Sam wiesz, że i ty rośniesz.

— Tak, ale ja rosnę w rozsądnym tempie — powiedział Suseł — a nie w tak zwariowany sposób. — Wstał zagniewany i przeszedł na drugi koniec sali.

W ciągu całego tego czasu Królowa ani na chwilę nie spuściła oczu z Kapelusznika i właśnie wtedy, gdy Suseł szedł przez salę rozpraw, powiedziała do jednego z woźnych trybunalskich: — Przynieś mi spis tych, którzy śpiewali podczas ostatniego koncertu! — na co nieszczęsny Kapelusznik zadygotał tak, że strząsnął sobie z nóg buty.

— Złóż zeznanie — powtórzył gniewnie Król — albo każę cię stracić bez względu na to, czy będziesz zachowywał się nerwowo, czy nie.

— Jestem jeno nędznym człeczyną, proszę Majestatu — rozpoczął rozdygotanym głosem Kapelusznik — i nie zacząłem nawet pić herbaty... to znaczy, zacząłem mniej więcej tydzień temu... a kromki chleba są coraz cieńsze i masła też jest coraz cieniej... kiedy zaczyna się patrzeć na te trzepotania herbaty...

— Trzepotania czego? — powiedział Król.

— Właśnie, kiedy zaczyna się na te trzepotania... — powiedział Kapelusznik i urwał.

— Wiem, oczywiście, że trzepotanie zaczyna się na T! — powiedział Król ostro. — Czy sądzisz, że jestem półgłówkiem? Jazda!

— Jestem jeno marnym człeczyną — powtórzył Kapelusznik — i większość rzeczy zaczęła trzepotać później... ale Marcowy Zając mówił...

— Nie mówiłem — przerwał Marcowy Zając z pośpiechem.

— Mówiłeś! — powiedział Kapelusznik.

— Przeczę temu! — powiedział Marcowy Zając.

— On temu przeczy — powiedział Król — wykreślcie tę część zeznania.

— Jeśli tak, to Suseł mówił... — ciągnął Kapelusznik obejrzawszy się za siebie, żeby stwierdzić, czy Suseł także nie zaprzeczy, ale Suseł nie przeczył niczemu, gdyż spał już głęboko.

— Później — powiedział Kapelusznik — ukroiłem sobie trochę chleba z masłem...

— Ale co mówił Suseł? — zapytał jeden z sędziów.

— Nie mogę sobie przypomnieć — powiedział Kapelusznik.

— Musisz sobie przypomnieć — rzucił Król — albo każę cię stracić.

Nieszczęsny Kapelusznik przyklęknął na jedno kolano, upuszczając przy tym na ziemię filiżankę i chleb z masłem. — Jestem jeno nędznym człeczyną, proszę Majestatu... — zaczął.

— Jesteś bardzo nędznym mówcą — powiedział Król.

Tu jedna z dwu świnek morskich zaczęła wznosić okrzyki i została niezwłocznie stłumiona przez woźnych trybunalskich. (Ponieważ jest to dość trudne słowo, wyjaśnię wam tylko sposób, w jaki tego dokonano. Mieli oni wielki wór z żaglowego płótna, ściągany u wylotu sznurkiem: wrzucili do niego głową w dół świnkę morską, a później usiedli na nim).

“Cieszę się, że zobaczyłam, jak się to robi — pomyślała Alicja. — Jakże często czytuję w gazetach, że po zakończeniu rozprawy: “były pewne próby głośnego aplauzu, niezwłocznie stłumione przez woźnych trybunalskich” i do tej pory nie mogłam pojąć, co te słowa oznaczają”.

— Jeśli nie wiesz więcej, możesz zstąpić z miejsca dla świadków — ciągnął dalej Król.

— Nie mogę nigdzie zstąpić — powiedział Kapelusznik — bo już jestem na podłodze.

— Więc możesz siąść — odparł Król. Tu zaczęła wiwatować druga świnka morska i została stłumiona.

“No, to załatwia do końca sprawę świnek morskich — pomyślała Alicja. — Teraz pójdzie szybciej”.

— Chciałbym dopić herbatę — powiedział Kapelusznik rzucając pełne niepokoju spojrzenie na Królową, która odczytywała wykaz śpiewaków.

— Możesz odejść — powiedział Król, a Kapelusznik opuścił pędem salę rozpraw, nie zatrzymując się nawet dla włożenia butów.

— ... a utnijcie mu głowę tam, na zewnątrz... — rzuciła Królowa jednemu z oficerów, lecz Kapelusznik zniknął im z oczu, nim oficer zdążył dotrzeć do drzwi.

— Zawezwać kolejnego świadka! — powiedział Król.

Kolejnym świadkiem była Kucharka Księżny. W ręce trzymała pieprzniczkę i nim weszła do sali rozpraw, Alicja odgadła, kto nadchodzi, gdyż ludzie w pobliżu drzwi zaczęli natychmiast kichać.

— Złóż zeznanie — powiedział Król.

— Nie złożę — powiedziała Kucharka.

Król zerknął niepewnie na Białego Królika, który powiedział przyciszonym głosem: — Wasz Majestat musi przesłuchać tego świadka i zadać mu pytania.

— Cóż, jeśli muszę, to muszę — powiedział Król melancholijnie, skrzyżował ramiona i zmarszczywszy brwi, tak że oczy niemal zniknęły pod nimi, zaczął wpatrywać się w Kucharkę, aż wreszcie powiedział głębokim głosem: — Z czego robi się ciasteczka?

— Z pieprzu, głównie — powiedziała Kucharka.

— Z melasy — powiedział rozespany głos za jej plecami.

— Pochwyćcie Susła! — krzyknęła Królowa. — Utnijcie głowę Susłowi! Wyrzućcie Susła z sali sądu! Stłumcie go! Szczypcie go! Utnijcie mu wąsy!

W ciągu kilku minut, gdy zabierano się do wyrzucenia Susła za drzwi, sala rozpraw przedstawiała obraz zupełnego chaosu; a nim uspokoiło się ponownie, Kucharka zniknęła.

— Mniejsza o to! — powiedział Król z wyraźną ulgą. — Zawezwać kolejnego świadka! — I dodał przyciszonym głosem, zwracając się do Królowej: — Naprawdę, moja droga, ty musisz przesłuchać kolejnego świadka. Głowa mi już pęka od tego wszystkiego.

Przyglądając się Białemu Królikowi, który bezradnie usiłował uporządkować spis zeznających, Alicja była bardzo ciekawa, kto będzie kolejnym świadkiem. — ... Bo zbyt wielu dowodów nie zebrali jeszcze do tej pory — powiedziała do siebie. Wyobraźcie sobie jej zdumienie, gdy Biały Królik, wytężywszy do granic ostatecznych swój nikły piskliwy głos, odczytał imię: — Alicja!

Rozdział XII. Świadectwo Alicji

Jestem! — zawołała Alicja i zapominając w chwilowym podnieceniu o tym, jak bardzo urosła w ciągu ostatnich kilku minut, poderwała się pośpiesznie, zahaczając rąbkiem spódniczki o róg ławy przysięgłych i wywracając ją na głowy tłumu widzów, wraz z sędziami, którzy upadli i znieruchomieli porozrzucani bezładnie to tu, to tam, przypominając jej wypadek ze szklaną kulą pełną złotych rybek, którą wywróciła nieumyślnie przed tygodniem.

— Och, błagam o wybaczenie! — zawołała przestraszonym głosem i zaczęła podnosić ich jak najspiesznej, bo wypadk ze złotymi rybkami nadal błądził jej po głowie, powodując niejasne przeświadczenie, że pośpiech jest konieczny, bo jeśli nie pozbiera ich od razu i nie posadzi ponownie na ławie przysięgłych, zginą.

— Rozprawa musi zostać przerwana — powiedział Król z największą powagą — do chwili, nim wszyscy sędziowie przysięgli nie znajdą się ponownie na swych miejscach... wszyscy — powtórzył z wielkim naciskiem, a mówiąc to spojrzał karcącym wzrokiem na Alicję. Alicja spojrzała na ławę przysięgłych i dostrzegła, że przed chwilą wetknęła w nią Jaszczurkę głową w dół, a biedne małe stworzonko wymachiwało teraz melancholijnie ogonem nie mając najmniejszej możliwości wydostania się z opresji. Niezwłocznie wydobyła biedactwo i posadziła prawidłowo. — Nie dlatego, żeby to miało większe znaczenie — powiedziała do siebie — myślę, że podczas rozprawy jest równie użyteczne z jednej strony jak z drugiej.

Gdy przysięgli powrócili do równowagi po upadku i wręczono im ponownie ich odnalezione tabliczki i ołówki, wzięli się gorliwie do spisywania przebiegu tego wydarzenia, wszyscy prócz Jaszczurki, która zdawała się nazbyt wstrząśnięta, by uczynić cokolwiek poza nieruchomym wpatrywaniem się w sufit sali rozpraw, zagapiona z otwartymi ustami.

— Cóż wiesz o tym wydarzeniu? — powiedział Król do Alicji.

— Nic — powiedziała Alicja.

— Nic zupełnie! — nalegał Król.

— Nic zupełnie — powiedziała Alicja.

— To bardzo ważne — powiedział Król zwracając się ku ławie przysięgłych, którzy zaczęli zapisywać to na swych tabliczkach, gdy Biały Królik przerwał: — Nieważne, oczywiście, ma na myśli Jego Majestat — powiedział pełnym szacunku głosem. Lecz mówiąc to zmrużył oczy i patrząc na Króla wykrzywił twarz w porozumiewawczym grymasie.

— To jasne, że miałem na myśli “nieważne” — powiedział szybko Król i dalej ciągnął przyciszonym głosem, mówiąc do siebie: — ważne... nieważne... nieważne... ważne... jakby chciał wypróbować, które z tych słów lepiej zabrzmi.

Niektórzy sędziowie zapisali “ważne”, inni “nieważne”. Alicja dostrzegła to stojąc tak blisko nich, że mogła spoglądać z góry na ich tabliczki. — Ale nie ma to najmniejszego znaczenia — powiedziała do siebie.

W tej samej chwili Król, który od pewnego czasu pisał pracowicie w notatniku, zawołał: — Cisza! — i odczytał z księgi: — Przepis czterdziesty drugi. Osoby, których wzrost przekracza jedną milę, niechaj opuszczą salę rozpraw.

Wszystkie oczy spoczęły na Alicji.

— Mój wzrost nie przekracza jednej mili — powiedziała Alicja.

— Przekracza — powiedział Król.

— Niemal dwie mile — dodała Królowa.

— Cóż, tak czy inaczej, nie odejdę — powiedziała Alicja — a poza tym, to nie jest przepisowy przepis: wymyśliłeś go przed chwilą.

— To najstarszy przepis w księdze — powiedział Król.

— Więc powinien być oznaczony Numerem Pierwszym — powiedziała Alicja.

Król przybladł i pospiesznie zamknął notatnik. — Rozważcie wasz wyrok — powiedział do sędziów zamierającym, rozdygotanym głosem.

— Będzie jeszcze więcej materiałów dowodowych, za pozwoleniem Jego Majestatu — powiedział Biały Królik zrywając się gwałtownie z miejsca — znaleziono ten oto papier.

— Cóż on zawiera? — spytała Królowa.

— Jeszcze go nie otwarłem — powiedział Biały Królik — ale zdaje się, że jest to list napisany przez oskrażonego do... do kogoś.

— W takim razie musi to być list — powiedział Król — w przeciwnym wypadku musiałby być napisany do nikogo, co, jak wiesz, bywa rzeczą raczej niecodzienną.

— Do kogo jest skierowany? — zapytał jeden z sędziów.

— Nie jest skierowany do kogokolwiek — powiedział Biały Królik. — Szczerze mówiąc, na zewnątrz niczego nie napisano. — Rozpostarł papier i dodał: — Okazuje się, że to w ogóle nie jest list: to zbiór rymowanych strofek.

— Czy zostały one nakreślone ręką oskarżonego? — zapytał drugi sędzia.

— Nie — powiedział Biały Królik — wcale nie, i to jest właśnie najdziwniejsze. (Na obliczach wszystkich przysięgłych odbiło się zdumienie).

— W takim razie musiał naśladować cudzą rękę — powiedział Król. (Oblicza wszystkich przysięgłych rozjaśniły się).

— Za przyzwoleniem Jego Majestatu — powiedział Walet — nie napisałem tego i nie będą mogli mi dowieść, że tak uczyniłem: nikt inny nie jest podpisany u dołu.

— Jeżeli nie podpisałeś go — powiedział Król — pogarsza to tylko sprawę. Musiałeś mieć na myśli jakąś nikczemność, inaczej podpisałbyś się własnym imieniem jak człowiek honoru.

Zagrzmiały oklaski: były to pierwsze naprawdę rozsądne słowa wypowiedziane tego dnia przez Króla.

— To, oczywiście, dowodzi, że jest winien — powiedziała Królowa — więc utnijcie mu gł...

— Nie dowodzi niczego podobnego! — powiedziała Alicja. — Przecież nie dowiedzieliście się jeszcze, o czym mówią te stro i.

— Odczytać je — powiedział Król.

Biały Królik włożył okulary. — Od którego miejsca każe mi Jego Majestat rozpocząć? — zapytał.

— Rozpocznij od początku — odpowiedział Król z największą powagą — a później czytaj, póki nie dotrzesz do końca: wtedy przestań czytać.

W sali rozpraw nastało grobowe milczenie, a Biały Królik odczytał następujące strofy:


Mówili mi, że u niej byłaś,
By przy nim o mnie się odzywać.
Usposobienie me chwaliła,
Lecz rzekła, że nie umiem pływać.

Że nie odszedłem, dał znać wszędzie,
(Choć prawda to, my wiemy swoje):
Gdy ona znów nalegać będzie,
Jak się potoczą losy twoje?

Jedno jej dałem, dwa mu dały,
A ty nam dałaś trzy lub więcej;
Choć przedtem do mnie należały,
On ci je zwrócił jeszcze prędzej.

Gdy ona, ja lub my oboje
Damy się wciągnąć w tę aferą,
Zwróć wolność im, on wierzy w twoje
Wobec nas chęci, wielce szczere.

Więc pomyślałem, jaka szkoda,
(Nim nią wstrząsnęły te ataki)
Ze tak wyrosłaś jak przeszkoda
Między nim, nami a czymś takim.

Nie zdradź mu, jak je polubiła;
Niech ani słyszą, ani widzą
Inni, by rzecz ta wiecznie była
Twoją i moją tajemnicą.
 

— Jest to najważniejszy dowód, jaki nam do tej pory przedstawiono — powiedział Król, zacierając ręce. — Więc niechaj teraz sędziowie przysięgli...

— Jeżeli którykolwiek z nich potrafi to wyjaśnić — powiedziała Alicja (urosła tak bardzo w ciągu ostatnich kilku minut, że ani trochę nie obawiała się przerwać mu) — dam mu sześć pensów. Ja nie wierzę, aby był zawarty w tym całym utworze choćby jeden atom jakiegokolwiek znaczenia. Przysięgli zapisali na swych tabliczkach: “Ona nie wierzy, aby był w tym zawarty choćby atom jakiegokolwiek znaczenia” — ale żaden z nich nie spróbował wyjaśnić treści wiersza.

— Gdyby nie miał on żadnego znaczenia — powiedział Król — oszczędziłoby to nam całego morza kłopotów, jak wiesz, gdyż nie musielibyśmy próbować go odnaleźć. A przecież nie jestem tego wcale pewien — ciągnął rozłożywszy strofy na kolanie i zerkając na nie jednym okiem. — Wydaje mi się, że widzę w nich pewne znaczenie... rzekła, że nie umiem pływać... Nie umiesz pływać, co? — dodał zwróciwszy się do Waleta.

Walet potrząsnął głową ze smutkiem. — Czy wyglądam, jak gdybym mógł umieć? — powiedział. (Na co z pewnością nie wyglądał, gdyż był całkowicie wykonany z tektury).

— W porządku, jak do tej pory — powiedział Król i ciągnął dalej mrucząc pod nosem: — Choć prawda to, my wiemy swoje... To ława przysięgłych, oczywiście... Gdy ona znów nalegać będzie...

To musi być Królowa... Jak się potoczą losy twoje?... Jak, rzeczywiście!... Jedno jej dałem, dwa mu dały... Cóż, to właśnie to, co zapewne zrobił z tymi ciasteczkami, jak widzisz...

— Ale dalej jest: on ci je zwrócił jeszcze prędzej — powiedziała Alicja.

— Cóż, oto są tutaj! — powiedział Król tryumfalnie, wskazując leżące na stole ciasteczka. — Nic nie może być jaśniejsze niż to! A jeszcze... Nim nią wstrząsnęły te ataki... sądzę, że nigdy nie miewałaś ataków, moja droga? — powiedział do Królowej.

— Nigdy! — powiedziała wściekle Królowa i mówiąc to cisnęła kałamarzem w Jaszczurkę. (Nieszczęsny mały Bili przestał pisać na tabliczce jednym palcem, odkrywszy, że nie pozostawia on śladu, lecz teraz pospiesznie zaczął od nowa, używając, póki się da, atramentu ściekającego mu po twarzy).

— Więc nie chodziło tu o twój atak, a tak myślałem — powiedział Król rozglądając się z uśmiechem po sali. Zapanowało grobowe milczenie. — To był żart! — dodał Król gniewnym głosem i wszyscy roześmieli się. — Niechaj sędziowie rozważą swój wyrok — powiedział Król po raz mniej więcej dwudziesty w tym dniu.

— Nie, nie! — powiedziała Królowa. — Najpierw wyrok, a potem niech rozważają!

— Głupstwo i nonsens! — powiedziała jak najgłośniej Alicja. — Cóż to za pomysł: najpierw wydawać wyrok, a rozważać go później!

— Zamknij buzię! — powiedziała Królowa czerwieniejąc.

— Nie zamknę! — powiedziała Alicja.

— Uciąć jej głowę! — wrzasnęła Królowa na cały głos. Nikt nie poruszył się.

— A któż się z wami liczy? — powiedziała Alicja, która osiągnęła w tej chwili swój zwykły wzrost. — Jesteście tylko zwykłą talią kart!

Na te słowa cała talia uniosła się w powietrze i pofrunęła w jej kierunku; krzyknęła cicho, na pół lękliwie, na pół gniewnie, starając się odpędzić je, i znalazła się na brzegu z głową wspartą na kolanach siostry próbującej delikatnie usunąć z jej twarzy kilka zwiędłych liści, które opadły z drzew. — Zbudź się, Alicjo, moja miła! — powiedziała siostra. — A cóż to się stało, że tak długo spałaś?

— Och, miałam taki zdumiewający sen! — powiedziała Alicja. I opowiedziała siostrze, tak jak je zapamiętała, przedziwne Przygody, o których właśnie czytaliście; a gdy skończyła, siostra pocałowała ją i powiedziała: — To był rzeczywiście zdumiewający sen, moja miła, ale teraz biegnij, bo już herbatka czeka: robi się późno. — Więc Alicja zerwała się i pobiegła, a biegnąc myślała o tym, jak cudowny był to sen.

Ale siostra jej nadal siedziała nieruchomo tam, gdzie Alicja ją pozostawiła, z głową wspartą na dłoni, przyglądając się zachodzącemu słońcu, myśląc o małej Alicji i tych wszystkich jej cudownych Przygodach, póki i ona nie zaczęła śnić na swój sposób, a sen jej był taki:

Najpierw przyśniła się jej malutka Alicja: raz jeszcze drobne rączki zaplotły się na jej kolanie, a błyszczące, ciekawe oczy zajrzały w jej oczy... wsłuchiwała się w falowanie głosu i dostrzegała ów śmieszny niewielki ruch głowy, którym Alicja odgarniała zabłąkany kosmyk włosów nieustannie spadający na oczy... a gdy tak słuchała, a raczej zdawało jej się, że słucha, cała okolica ożywiła się i wypełniła dziwnymi stworzeniami ze snu jej maleńkiej siostrzyczki. Wysoka trawa zaszeleściła u stóp, gdy przebiegł pośród niej Biały Królik... przestraszona Myszka przepłynęła z pluskiem sąsiednią sadzawkę... udało jej się nawet usłyszeć szczęk filiżanek, gdy Marcowy Zając i jego przyjaciele spożywali swój nie kończący się posiłek, i piskliwy głos Królowej nakazujący egzekucję jej nieszczęsnych gości. Raz jeszcze kichnął prosiak-dziecko na kolanach Księżny, pośród roztrzaskujących się naokół garnków i półmisków... raz jeszcze wrzask Gryfa, skrzyp ołówka Jaszczurki i dławienie się stłumionych świnek morskich, zmieszane z odległym łkaniem Żółwiciela, wypełniły powietrze.

Na pół uwierzywszy w Krainę Czarów siedziała z opuszczonymi powiekami, choć wiedziała, że wystarczy unieść je znowu i wszystko przemieni się w nudną rzeczywistość... to tylko wiatr będzie szeleścił w trawach, sadzawka zaszemrze rozkołysana ruchem trzcin... szczękające filiżanki przemienia się w dzwoneczki owiec, a piskliwe okrzyki Królowej w głos pastuszka... kichanie niemowlęcia, wrzask Gryfa i wszystkie inne przedziwne dźwięki przemienia się (wiedziała o tym) w pomieszane głosy dobiegające z wiejskiego obejścia... nawet żałosny lament Żółwiciela także okaże się nauczeniem bydła.

W końcu wyobraziła sobie, że gdy jej maleńka siostrzyczka przemieni się w czasie, który nadejdzie, w dorosłą kobietę, zachowa przez wszystkie dojrzałe lata szczere i pełne miłości serce dzieciństwa; będzie zwoływała ku sobie gromadkę innych małych dzieci i sprawi, że ich oczy zabłysną ciekawie przy wielu przedziwnych opowieściach, być może nawet o owym dawno minionym śnie w Krainie Czarów; i będzie współczuła ich niewielkim smutkom znajdując radość w ich niewielkich uciechach i wspominając swe własne, radosne dni lata.