DLACZEGO W KOSZALINIE?
Wszystko zaczęło się w 1984 roku, gdy na mym biurku znalazłam kupiony przez mamę październikowy numer "Literatury na świecie", zawierający stosunkowo duży wybór wierszy i pieśni Wysockiego w przekładzie na język polski. O Wysockim nie wiedziałam wówczas prawie nic. Liczyłam sobie niespełna piętnaście lat i mej głowy nie zaprzątały wówczas tematy, z taką konsekwencją i determinacją podejmowane przez Wysockiego w jego twórczości. Z okładki dziesiątego numeru czasopisma „Literatura na świecie” spoglądał na mnie chłopak z gitarą. Z nieposłuszną grzywką na czole, w rozpiętej koszuli i dżinsach. W jego spojrzeniu kryło się jakieś niewypowiedziane pytanie i na wskroś rosyjska tęsknota za czymś bliżej nieokreślonym i mglistym. Numer dziesiąty zatytułowano „Wysocki i inni”. Jakże wymownie i jakże dla mnie proroczo! Całe moje dalsze życie potoczyło się właśnie w myśl tego hasła. Badaniu twórczości Wysockiego, dreptaniu jego śladami, dokumentowaniu jego dorobku, tłumaczeniu jego poezji i prozy na język polski, prowadzeniu muzeum, poświęconemu jego życiu i spuściźnie twórczej, poświęcam cały swój czas. Wszystko inne można by zamknąć w jednym słowie i określić mianem mało znaczącej „reszty”. Bynajmniej nie zasługuję na miano ostatniego Mohikanina. Wysocki ma bowiem to do siebie, że potrafi fascynować, jak nikt inny, zaś każdy, kto ulega czarowi jego niezwykłej, charyzmatycznej, chciałoby się powiedzieć magnetycznej i magicznej osobowości, zapada na coś w rodzaju choroby (nieuleczalnej!) i poświęca tej fascynacji resztę życia. Tak, jak dziennikarz Walerij Pieriewozczikow, który w 1979 roku (na rok przed śmiercią poety) przeprowadził z nim wywiad w lokalnej telewizji miasta Piatigorska. Od tamtej pory jeździ po bezkresnych przestrzeniach Rosji z magnetofonem (teraz już dyktafonem) i nagrywa rozmowy z ludźmi, którzy zetknęli się z Wysockim choć raz. Wydał wiele książek poświęconych poecie. Podobnie jak amerykański psychiatra z Minneapolis doktor Mark Tsibulsky, który bada twórczość Wysockiego od dwudziestu pięciu lat i rozpisał jego biografię niemal na minuty. Reżyser Piotr Sołdatenkow wszystkie swe filmy poświęca Wysockiemu, jeszcze za życia artysty jeździł za nim z kamerą i rejestrował na taśmie filmowej unikatowe (bezcenne dziś!) sceny z jego życia, fragmenty spektakli... Na przykład ostatniego w życiu Wysockiego spektaklu „Hamlet” z 18 lipca 1980 roku. Wysocki miał wówczas przed sobą niespełna siedem dni życia... Wszyscy jesteśmy monotematyczni. Oczywiście, jedynie w pewnym sensie, bowiem tak naprawdę badanie życia i twórczości Wysockiego oznacza obcowanie z lawiną, oceanem różnorodnych publikacji, dokumentów, świadectw, faktów, legend. Właśnie dlatego jedną ze swych książek zatytułowałam „Wysocki - dwie lub trzy rzeczy, które o nim wiem”. Jestem bowiem głęboko przekonana, iż postać Wysockiego zajmuje w historii kultury miejsce tak szczególne, a jego życie było tak niezwykłe, tak bogate w rozmaite wydarzenia, tak absolutnie wyjątkowe, zaś jego fenomen jest tak trudny do zdefiniowania, że bez względu na to, do ilu świadków i dokumentów zdołam dotrzeć, ile historii uda mi się poznać i zweryfikować, jak wiele osób przedstawi mi swoją prawdę o Wysockim, zawsze będą to tylko te „dwie lub trzy rzeczy, które o nim wiem”. „Pisać o wszystkim... nie wytrzyma papier!” Pomna tych słów Wysockiego, zrozumiałam (dwanaście lat temu), iż ma działalność literacka nie pozwala mi w pełni zaprezentować sylwetki i dorobku Wysockiego wszystkim tym, którzy pragną wiedzieć o wielkim bardzie jak najwięcej. Tak zrodziła się idea powołania do życia muzeum artysty, które utworzyłyśmy wraz z mamą. W Koszalinie, niewielkim mieście nad Bałtykiem. Mieście, którego Wysocki nigdy nie odwiedził, i którego istnienia pewnie nawet się nie domyślał... W maju 1994 roku koszalińskie Muzeum Włodzimierza Wysockiego zainaugurowało działalność. Pierwsi zwiedzający mogli podziwiać pięćset eksponatów (głównie z ojczyzny poety), zgromadzonych na powierzchni trzydziestu metrów kwadratowych. Po dwunastu latach istnienia muzeum może poszczycić się jedną z największych kolekcji na świecie. W koszalińskim muzeum Wysockiego zgromadzono przeszło piętnaście tysięcy eksponatów z najodleglejszych nawet zakątków świata. Składają się na nią rzeczy osobiste poety, jedna z jego gitar, rękopisy, autografy, rysunki, listy, fotografie, unikatowe materiały filmowe, płyty winylowe, kompaktowe, DVD, CD-ROM, olbrzymia biblioteka, wideoteka, dzieła sztuki poświęcone Wysockiemu, plakaty, afisze, programy teatralne, dokumenty, ekslibrisy, znaki filatelistyczne, a nawet przedmioty wyprodukowane zgodnie ze słynną zasadą 3xK - komercja, koniunktura, kicz. Matrioszki - Wysockie (czy może raczej Wysoccy...), pudełka zapałek z podobizną poety, trójwymiarowe pocztówki, kalendarze, ba, torby-reklamówki. To druga strona medalu. Wszak Wysocki był bodaj jednym z niewielu artystów na świecie, któremu udało się szturmem wedrzeć na poetycki Olimp, będąc zarazem ikoną pop-kultury. Miłość do twórczości Wysockiego nie zna granic. Codziennie na adres muzeum napływają liczne listy: z Tel Avivu, Sztokholmu, Nowego Jorku, Helsinek, Salonik, Paryża, Londynu, Amsterdamu, Bogoty, Mexico City, Rzymu, Hawany, Katmandu, Delhi, Seulu, Reykjaviku, Zurichu, Madrytu. Nawet z zakładu karnego w Wierzchowie Pomorskim, gdzie jeden z więźniów zapragnął powołać do życia klub miłośników Włodzimierza Wysockiego. Uważał, że nic tak nie przemówi do złaknionych wolności osadzonych, jak poezja Wysockiego, który o tęsknocie za wolnością krzyczał na całe gardło. Systematycznie trzeba dokładnie czytać i kasować maile, bo mimo niemałej pojemności skrzynki, zapełnia się ona stosunkowo szybko. Miłośników Wysockiego znaleźć można pod każdą niemal szerokością geograficzną: na Wyspach Alandzkich, w Portugalii, Ugandzie, Luxemburgu, Arabii Saudyjskiej, Japonii, Sri Lance, Argentynie, Sierra Leone, Nowej Zelandii.
Chłopak z gitarą, moskiewski młody gniewny ucieleśniał bunt, z którym utożsamiają się kolejne pokolenia słuchaczy. I czytelników. Bowiem wysockologia dawno już zyskała status nauki akademickiej. Nie tylko w ojczyźnie Wysockiego. Ten, któremu za życia nie wydano ani jednego tomiku wierszy, którego posądzano o schlebianie niewybrednym gustom prymitywnych słuchaczy, zajął wreszcie należne mu miejsce w wydawanych na całym świecie słownikach pisarzy świata, encyklopediach teatralnych, filmowych i muzycznych, podręcznikach szkolnych. W niejednym konserwatorium obroniono pracę magisterską na temat „Włodzimierz Wysocki - kompozytor”, a dwa lata temu norweski muzyk - filharmonik z Oslo obronił pracę doktorską na temat „Muzyka rosyjska: od Szostakowicza do Wysockiego”. Wysockiego wreszcie się czyta, a nie tylko słucha. Jego cudowne metafory, piękne poetyckie obrazy i fenomenalne rymy oczarowały niejednego czytelnika. Jego książki stale zajmują czołowe miejsca na liście najlepiej sprzedających się tytułów. W ubiegłym roku jego tomiki wyprzedziły na tej liście zbiory wierszy Josifa Brodskiego, Borysa Pasternaka i Aleksandra Błoka. Być może kiedyś koszalińskie Muzeum Włodzimierza Wysockiego przeniesie się do nowej siedziby, znacznie większej i przestronniejszej, z małym kinem, archiwum, biblioteką i czytelnią, kameralną salką widowiskową. Być może w bliżej nieokreślonej przyszłości jego niezwykle zasobne, wzbogacające się codziennie o nowe dokumenty, pękające w szwach archiwa ujrzą wreszcie światło dzienne. A póki co Wysocki wciąż rozsławia Koszalin... Marlena Zimna
|
||||||
|