ENFANT TERRIBLE ROSYJSKIEJ POEZJI
Włodzimierz Wysocki - enfant terrible rosyjskiej literatury i zarazem jedyny gwiazdor rocka w całym Imperium Zła na pewno od dobrych kilkunastu lat mógłby chodzić w glorii laureata literackiej Nagrody Nobla. Mógłby, gdyby nie zmarł dwadzieścia pięć lat temu w Moskwie, w wieku zaledwie czterdziestu dwóch lat, nie doczekawszy nawet wydania pierwszego tomiku wierszy, mając na koncie ledwie jeden oficjalnie wydrukowany w ojczyźnie wiersz, zresztą najzwyczajniej w świecie zmasakrowany przez cenzurę. Udowodnił, że świat nie potrzebuje papierowych poetów, że wiersze równie dobrze można śpiewać przy akompaniamencie gitary, używając jej bardziej jako instrumentu perkusyjnego, niż strunowego. Nie był rockmanem, ale sam jeden odegrał i wyśpiewał w ciągu kilkunastu lat całą historię rocka - od Elvisa Presleya i The Beatles po Kurta Cobaina, od łagodnych klimatów piosenek o miłości po punk-rock i grunge. Lubił ponure klimaty, nie stronił od ukazywania przemocy i okrucieństwa. Może nawet jako jedyny poeta tak doskonale czuł ich prawdziwy charakter, tak manifestacyjnie i obcesowo je opisywał. Jego piosenki mają w sobie coś z komiksów Neila Gaimana, kina „made in Hong Kong” i tygodnika „Śmierć” Merdeki Wybrańca z opowiadania klasyka literatury science fiction Cyrila M. Kornblutha „Prekursorski statek”. U Wysockiego wilki giną na „wytatuowanym krwią śniegu”, strzał myśliwego roztrzaskuje rannemu dzikowi czaszkę, a psy zlizują mózg zastrzelonego zbiega z łagru. Tylko u niego znajdziemy wstrząsające słowa strażnika obozu, żałującego, że uciekający więzień nie przeżył obławy. Żałującego nie z powodów humanitarnych: Trupa kopnął ktoś nogą:
Tylko u niego górnicy mogli powiedzieć o zasypanym koledze: „Trzeba nie garnąć się do łopat, żeby na czas go nie odkopać” i „Odkopiemy go? A po co? Znów zrobi normy trzysta procent”, po czym ich końcowe wyznanie brzmi niemal jak perwersyjna drwina: „Wszedł do Tallina za Stalina, Teraz wybiła dlań godzina, A my serdecznie współczujemy mu”. To spuścizna po trudnym wojennym i powojennym dzieciństwie, to etyka ulicy i hałaśliwych przejściowych moskiewskich podwórek, na których najlepszym argumentem była siła pięści, a jedyną alternatywą „ty jego lub on ciebie”. Świat wczesnych piosenek Wysockiego budzi skojarzenia z twórczością Ernesta Hemingwaya. To świat bez kobiet. Świat, w którym o honor, urażoną dumę, sprawiedliwość walczy się w okrutnych i krwawych męskich starciach. Bez względu na to, czy mamy do czynienia z walką dwóch pilotów z ośmioma samolotami nieprzyjaciela w czasie II Wojny Światowej („Pieśń o bitwie powietrznej”), czy z bójką na pięści i noże, toczoną na ulicy przez dwójkę przyjaciół i ich ośmiu przeciwników („Ten, co był z nią przedtem”). Nawet rozkład sił (dwóch przeciwko ośmiu) jest w tych walkach identyczny. A zdrada przyjaciela jest tak samo niedopuszczalna, jak zdrada towarzysza broni na polu bitwy. I cena, jaką trzeba za nią zapłacić, jest równie wysoka. Męskie porachunki to nieodzowny element twórczości Wysockiego. „Ten, co był z nią przedtem”, „Piosenka o towarzyszu podróży”, „Szeregowy Borysew”, „Piosenka o donosicielu”, „Licznik bije” - to tylko niewielka część jego utworów, w których jest miejsce na rywalizację, przyjaźń, zdradę i zemstę. On blady jest i cały drży,
Z zadumy wyrwał mnie swym głosem, jak ze snu,
Ja bić się chcę. Tak bić się chcę!
Taksówkarz kaszle i naciska gaz,
Prawdziwa męska przyjaźń odgrywa w utworach Wysockiego (szczególnie we wczesnym okresie jego twórczości) olbrzymią rolę. Ten motyw powróci zresztą w jednym z ostatnich wierszy przeczuwającego przedwczesny koniec poety, napisanym w czerwcu 1980 roku (na miesiąc przed śmiercią) w Paryżu i dedykowanym Michaiłowi Szemiakinowi - rosyjskiemu malarzowi, przyjacielowi Wysockiego, mieszkającemu wówczas we francuskiej stolicy: Gdy spragniony, albo głodny,
Choćby przyszło żyć niezgodnie,
Baby lament nie pomoże,
Wspólne paryskie libacje Wysockiego i Szemiakina, mające miejsce w rosyjskich restauracjach „Rasputin” i „Carewicz”, przeszły już do historii. Posłużyły one za kanwę przepięknej pieśni Wysockiego „Francuskie biesy”, w której, niczym na kartach bułhakowowskiej powieści „Mistrz i Małgorzata” realizm miesza się z fantastyką, logika z bezsensem, a tragizm z komizmem. W tym utworze na nowo ożywają rosyjskie biesy z prozy Gogola, poezji Puszkina i Cwietajewej. Groteskowe i niemal dekadenckie „Francuskie biesy” przywodzą również na myśl wyznania bohatera lirycznego poezji Lermontowa i Gieorgija Iwanowa. Uszami wódka ciekła już,
Ormianie kawior jedli gdzieś,
Nabrzmiały żyły i we krwi
Cóż znaczy szczęście? Krótki czar.
Szykują już sale,
Poezję Wysockiego czyta się jak wartkie i pasjonujące opowieści, w których nie brak nieoczekiwanych zwrotów akcji i zaskakujących finałów. Wysocki przywrócił pieśni fabułę, odwołując się tym samym do źródeł rosyjskiej poezji śpiewanej - do folkloru. Wiele rosyjskich pieśni ludowych to wierszowane utwory o charakterze epickim, powstałe w wyniku połączenia wątków lirycznych i epickich. Tak, jak piosenki Wysockiego, wielkiego epika współczesnej poezji. Nieprzypadkowo jego pieśni tak często rozbrzmiewają w filmach fabularnych, a wielu reżyserów myślało nawet o realizacji filmów w całości opartych o pieśni (lub nawet jeden tylko utwór) Wysockiego. Jego pieśni to bowiem gotowe scenariusze z czytelną ekspozycją, zawiązaniem akcji, punktem kulminacyjnym i rozwiązaniem akcji. W niektórych piosenkach Wysockiego jest nawet kilka wiodących wątków, kilka punktów kulminacyjnych, którym odpowiada kilka - całkowicie różnych - zawiązań i rozwiązań akcji („Przypowieść o Prawdzie i Bladze”). Poezja Wysockiego ma zarazem charakter impresjonistyczny. Rzeczywistość pokazuje on zawsze w sposób bardzo konkretny, niezwykle precyzyjny, sugestywny, subiektywny i zmysłowy. Dlatego, niczym Czechow, potrafi wyrazić w jednym zdaniu to, do opisania czego inni pisarze potrzebowaliby co najmniej kilku stron. Jego obrazy są bardzo wieloznaczne i budzą wiele skojarzeń. Impresjonizm Wysockiego przejawia się również w jego fascynacji chwilą, przy czym jest to zwykle chwila, w której stąpa się po ostrzu noża, po napiętej, wysoko zawieszonej linie, po grani nad stromą przepaścią. Fascynują go sytuacje skrajne, pełne napięcia, w których bohaterowie wystawieni są na ciężką próbę, gdy muszą w ułamku sekundy podjąć decyzję, od której zależy ich (a częstokroć nie tylko ich) życie, gdy zagląda im w oczy śmierć, gdy krok w lewo lub krok w prawo może oznaczać koniec. Nic zatem dziwnego, że w poezji Wysockiego tak wiele jest utworów o górach i alpinistach, morzu i sztormach, o pełnej wewnętrznej dramaturgii rywalizacji sportowców. Jego poetyckie obrazy są piękne i niezwykłe. Cóż znaczy sam tylko obraz toczącej się na wschód kuli ziemskiej, którą dowódca batalionu zakręcił z powrotem na zachód, „od Uralu odbiwszy się nogą” („My kręcimy ziemię”). Ileż w nim ukrytych znaczeń! Jaka przestrzeń dla rozmaitych interpretacji! Ten obraz budzi skojarzenia z pierwszymi niepowodzeniami Armii Czerwonej, wycofującej się pod niemieckim naporem, ale i z jej zwycięską kontrofensywą, okupioną niewiarygodnymi wyrzeczeniami ludności cywilnej, oddającej ostatnią kromkę chleba żołnierzom, z wkładem wniesionym w ostateczne zwycięstwo przez żołnierzy zza Uralu, także tych o skośnych oczach i azjatyckich rysach twarzy, których w kolejnych latach wojny - w obliczu olbrzymich strat w ludziach - było w radzieckiej armii coraz więcej. Obraz oficera, który zakręcił ziemię „z powrotem”, na zachód, przywodzi również na myśl jeden z najbardziej haniebnych epizodów w rosyjskiej historii, jakim niewątpliwie była działalność tzw. oddziałów zagradzających, strzelających do każdego żołnierza własnej armii, wycofującego się pod naporem nieprzyjaciela. A obraz kapryśnych koni, poganianych przez bohatera lirycznego nad skrajem przepaści... Konie to nieodłączny element rosyjskiej poezji i folkloru. Poeci pisali o koniach karych i gniadych, narowistych, szalonych, ale kapryśnych... Nie, nikt przed Wysockim nie pisał o nich w taki sposób. A przepiękny obraz zakochanych, spotykających się na kruchych mostach i przeprawach, na wąskich skrzyżowaniach kuli ziemskiej („Ballada o Miłości”)... A obraz nauczycieli, których pożarło morze kłamstwa... „Autorytety szybko pożarł kraj, Żeby je później wypluć na Syberii”. A niezwykłe porównania... Nikt nie pisał, tak jak on, o twórczej niemocy, o braku odwagi artystów tworzących w warunkach państwa totalitarnego, którym wygodniej było nie dostrzegać makabrycznej rzeczywistości, niż zmagać się z nią na czystej kartce papieru, na scenie lub płótnie. Rzeczywistości - strasznej, oszalałej -
I jeszcze ta niezwykła śmiałość poety, mówienie o braku cnót i wrażliwości, o pozostawaniu głuchym na cudzą krzywdę - w pierwszej osobie, ta przedziwna, niczym nie zmącona wiara w czytelnika, bezgraniczna pewność, że nie pomyli on bohatera lirycznego z autorem: Choć o filistrach zdanie miałem złe,
I człowiekoznawstwo. Tak typowe dla rosyjskiej literatury z jej odwiecznym pochylaniem się nad małym człowiekiem, charakterystycznym dla twórczości Puszkina („Opowieści Biełkina”: „Poczmistrz”), Gogola („Szynel”), Dostojewskiego („Biedni ludzie”), Czechowa („Śmierć urzędnika”). „Ballada o małym człowieku” Wysockiego to tylko z pozoru bezlitosny pamflet demaskujący bezradność, ślepe posłuszeństwo i konformizm zwykłych zjadaczy chleba - uczestników swoistego wyścigu o dostatek i wygodę („Gotów byś innych ludzi był pogrążyć, Byle by zdążyć, żeby tylko zdążyć Znajomym dumnie rzucić kilka słów: „Dzień dobry!”, „Czołem!”, „Cześć”, „How do you do!”), w istocie obnaża jednak bezduszność krezusów („Myśli o tobie tak nurtują ich, człowieku, Że się o jedno zero często mylą w czeku”), obłudę i hipokryzję sfer rządzących („A twój kandydat, kiedyś mistrz przekrętów, Przed wyborami ci urządzi święto. On cię szanuje, wyzysk chce ukrócić, Gdy masz do urny głos na niego wrzucić”), rażącą niesprawiedliwość w nierównym dostępie do wszelkich dóbr („Z setek plakatów, z tablic reklamowych, Znów pewnie szczęściarz jakiś was pozdrowi. W sklepowych uśmiechają się witrynach Ojcowie rodzin w pięknych limuzynach. To wszystko przypomina kiepski gag: Ci syci z reklam mówią „Guten Tag!”), a nawet boską indolencję („Gdy w sercu trwoga, Idź poproś Boga, On chętnie ześle ci w prezencie... Dziecko nowe. Troje, czworo, więcej... wszystko jedno, Przecież nie kłamałeś, lubisz dzieci... I milionów głodnych, bosych, biednych Znów przybędzie kilka na planecie”). Przewrotność poetyckich rozważań Wysockiego budzi uśmiech czytelnika („Możesz być zgrabny, z troski ludzie chudną. Dostatnie życie na sylwetkę wpływ ma zgubny”), ale też sprawia, że śmiech więźnie niejednokrotnie w gardle, przyprawiając o dreszcze. To śmiech przez łzy rodem z Gogola („Z kogo się śmiejecie? Z samych siebie się śmiejecie”), sprawiający, że nawet oczywista komedia o Wani i Zinie, oglądających na ekranie telewizora przedstawienie cyrkowe i toczących tyleż osobliwy, co goszczący w niejednym domu, dialog („Dialog przed telewizorem”), okazuje się w istocie wielką tragedią egzystencjalną. W pieśniach Wysockiego nie ma na dobrą sprawę ani jednego pozytywnego bohatera. To stwierdzenie można zresztą paradoksalnie odwrócić. Nie ma w nich też bowiem bohaterów do szpiku kości złych, bezdyskusyjnie negatywnych, nawet czarne charaktery wydają się niejednokrotnie postaciami urzekającymi, zaś największe ideały okazują się niekiedy dobrze zamaskowanymi nikczemnikami. Zresztą chodzące ideały zdają się Wysockiego ani trochę nie interesować („Tych dobrych nie znam, oni Zapewne skrzydła mają... Ze złymi czas swój trwonię...”). Nigdy nie interesowali go papierowi bohaterowie bez skazy, od jakich roiło się na kartach książek, ale których nie sposób było spotkać w realnym życiu. Dokonał rzeczy niemożliwej: z enfant terrible rosyjskiej poezji przeistoczył się w klasyka światowej literatury. A klasycy jazzu Bobo Stenson, Anders Jormin i Paul Motian grają jego kompozycję na koncertach i płycie „Goodbye”, nagranej w Nowym Jorku i wydanej w Niemczech. Znany rosyjski kompozytor Władimir Daszkiewicz powiedział o nim: „Mało kto zastanawia się nad tym, że skala głosu Wysockiego to więcej, niż dwie i pół oktawy. To więcej, niż u Szalapina. Przy czym głos Wysockiego na całej szerokości skali brzmi jednorodnie, a nie rozpada się na rejestry, jak ma to miejsce nawet w przypadku wielu wybitnych śpiewaków operowych. Szczerze mówiąc, tak po prostu nie da się śpiewać. Ale on przecież śpiewał...” Marlena Zimna
|
||||||
|